Sikorka
wcinała słoninę aż jej się berecik na małej główce przesunął na paciorkowate
oczko. W przerwach między jednym kęsem a drugim opowiadała wieśmie najnowsze
sensacje przyniesione przez kuzyna spoza Prastarej Puszczy. Margo objąwszy
kubek kawy dłońmi w wełnianych rękawicach, słuchała uważnie ptasiego trelu.
Oczywiście, że rozumiała mowę zwierząt. W końcu to one były najbliższymi
sąsiadami wieśmy a jeśli człek nie potrafi dogadać się z sąsiadem, to kiepska
sprawa...
Mowa sikorki przypominała trochę trajkotanie zakochanej nastolatki i kiedy
tylko ptaszek wracał do dziobania słoniny, Margo musiała bardzo starannie
rozsupływać galopujące słowa pozwalając im odetchnąć i przebrzmieć do końca.
Smok przysłuchiwał się wszystkiemu z pozorną obojętnością, jednak błysk w
złotym oku świadczył, że jest ciekawy jak wieśma zareaguje na sikorczane
rewelacje.
A były to rewelacje nie byle jakie. Za siódmą górą, za siódmą rzeką i
generalnie daleko stąd, stała samotna wieża. W owej wieży, jak nakazuje
baśniowa tradycja, mieszkała księżniczka. Ponoć piękna, choć tak naprawdę nikt
jeszcze tego nie potwierdził, bo nikomu nie udało się dostać do najwyższej
komnaty, w której to utknęła nieszczęśnica i nawet w zawartych na głucho oknach
próżno było dopatrywać się tęsknego wejrzenia panienki. Jadło i wodę przynosiły
jej okoliczne ptaki i tylko wtedy, na krótki moment można było dostrzec biel
dziewczęcej dłoni, otwierającej okno przed posłańcami.
U podnóża wieży rozkwitły wielobarwne kleksy namiotów. Kwiat rycerstwa ściągał
ze wszystkich stron, by uwolnić gładkolicą księżniczkę i okryć się chwałą. Nic
z tego. Choć dzień za dniem rycerzom odmarzały w zbrojach tyłki, żadnemu z nich
nie udało się pokonać choćby i połowy schodów wiodących na szczyt wieży. Pili
więc z rozpaczy i dla rozgrzewki, umilając księżniczce noce swym rzewnym i
donośnym śpiewem.
-Muszę się tam wybrać. Ktoś z końcu powinien jej pomóc!-stwierdziła wieśma, gdy
objedzona sikorka poleciała do swoich sikorkowych spraw. -Z takiego siedzenia w
wieży nic dobrego nie wyniknie. Podrzucisz mnie? -spojrzała na Smoka błagalnie.
Wcale jej się nie uśmiechało wędrować przez te siedem gór i rzek i to w dodatku
w lutym.
Smok tylko westchnął i burcząc pod nosem coś o filozofii Gender, poszedł
rozprostować skrzydła przed lotem. Miał tylko nadzieję, że ci wszyscy rycerze
nie będą chcieli zamienić chwały z uwolnienia księżniczki na chwałę z ubicia
smoka. Był już za stary na odgryzanie pustych głów a dieta bogata w żelazo
szkodziła mu na żołądek.
Na szczęście jego obawy okazały się płonne. Pijani w sztok rycerze wzięli smoka
za kolejną imaginację i usadziwszy przy ognisku tuż obok różowego słonia i
białych myszek, nawet nie przerwali świętowania. Ten i ów jedynie zakłady jął
czynić, jak szybko wieśma zwieje przed potworami.
Kamienna, niebosiężna wieża trwała niema i spokojna w okrytej śniegiem
rzeczywistości. Zdawało się, że nawet słońce nie dotyka złocistymi opuszkami
palców szarych, zimnych ścian a wszelkie krzewy i pnącza omijają budowlę
szerokim łukiem. Tylko śnieg, równie cichy i tajemniczy, miękko opływał mury
wieży, mroźnymi pocałunkami malując lodowe kwiaty na powierzchni gładkich
kamieni.
Niskie, dębowe drzwi o pokrytych śniedzią okuciach otworzyły się zadziwiająco
gładko i cicho. Za nimi był mrok. Nie ciepła, otulająca ciemność, która aksamitnym
płaszczem tuliła spokojny sen, a mrok zimny i nieprzychylny. Mrok tętniący
trupim oddechem, najeżony sztyletami zębów. Mrok rozkrawany pazurami dzikich
bestii.
Wieśma mocniej zacisnęła dłoń na mosiężnej klamce i weszła w duszną ciemność.
Wiedziała o potworach. Sikorka wyświergotała jej wszystko, co usłyszała od
rycerzy i od kuzynów, przynoszących strawę księżniczce. Wiedziała jeszcze coś,
co dawno temu powiedział jej Smok, gdy stawała wobec innych strachów, w
zupełnie innej wieży.
-Nie jesteście moimi lękami. -wyszeptała, zagłębiając się w stęchłe powietrze.
Zimne, widmowe palce musnęły szyję Margo, czyjaś lepka od śluzu dłoń pociągnęła
za wieśmowy warkocz. Szmer bełkotliwych głosów oplatał jej nogi, gdy powoli,
stopień za stopniem pokonywała schody wiodące w górę, gdy po omacku
przemierzała pozbawione okien komnaty, wieńczące każdą kondygnację. Nie
patrzyła w złe, przekrwione ślepia. Nie słuchała nienawistnych syków bestii,
skrytych w gęstej ciemności. Wiedziała, że nie mogą uczynić jej krzywdy, jeśli
sama im na to nie pozwoli.
W końcu, gdy pokonała kolejny zakręt wąskich schodów, dostrzegła na ich
szczycie słaby nimb światła. Blask cieniutką smugą przepychał się pod
zatrzaśniętymi drzwiami, nieśmiało liżąc kamienne stopnie. Wieśma pchnęła owe
drzwi i mrużąc oczy od nagłej jasności, weszła do komnaty na szczycie wieży.
-Mogłaś zamontować tu windę. -wysapała.
-Co? -księżniczka zszokowana nagłą wizytą, upuściła na ziemię tamborek do
wyszywania i z rozdziawioną buzią patrzyła na wieśmę. Może spodziewała się
księcia z bajki wkraczającego do jej samotni w otoczeniu ognia i jęku
zarzynanych potworów a nie piegowatej i warkoczystej osóbki. A może po prostu
nie miała zielonego pojęcia czym jest wspomniana przez wieśmę winda. W każdym
razie zastygła teraz nieruchomo, wpatrując się w Margo zaczerwienionymi od
płaczu oczyma. -Jak ci się udało pokonać potwory?! -wyjąkała, w końcu
odzyskując głos.
-To nie są moje potwory. -odparła Margo, zamykając za sobą drzwi. -I nie ja
muszę się z nimi zmierzyć. -dodała obserwując, jak w szparze między drzwiami a
ościeżnicą znika zabłąkana, włochata macka.
-Więc kto? -wyszlochała księżniczka. -Już na zawsze mam zostać w tym więzieniu?
-Ty. Ty sama musisz się z nimi zmierzyć. Nikt inny. Piętro po piętrze. Komnata
po komnacie. -wieśma spojrzała współczująco na księżniczkę. -Żaden książę tego
za ciebie nie uczyni. Sama musisz je pokonać. Stanąć z nimi twarzą w twarz. W
przeciwnym razie do końca życia zostaniesz w swojej wieży, otoczona przez
własne lęki.
-Samiuteńka? -pociągnęła nosem księżniczka
-No, może nie do końca sama. -Margo zaśmiała się słysząc świergot sikorki,
która właśnie wleciała przez uchylone okno i przysiadła na ramieniu
księżniczki. -Przecież masz swojego Smoka.
-Księżniczki nie mają smoków!
-Każdy ma swojego smoka. Czasem ten smok nazywa się odrobinę inaczej, czasem
jest niebieski, różowy albo zielony w żółte kropki, ale jest. Zawsze. -Margo
odwróciła się do drzwi. -Tylko kiedy potwory hałasują, ciężko jest usłyszeć
jego głos.
Lela