Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smok. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smok. Pokaż wszystkie posty

13 maj 2019

Baśń o Kapitanie i kapitańskie etui ;)

Przedświt wymknął się różanymi palcami spod rozfalowanej kołdry horyzontu, nieśmiało opromienił kobaltowe niebo miękkimi pocałunkami zaspanego poranka. Przeciągając się rozkosznie rozłożył na falach połyskujący wachlarz słonecznego splendoru.
Rozgrzane pierwszymi promieniami słońca deski pokładu parowały, niosąc za sobą ciepłą woń smoły i soli. Tak znajomą i kojącą jak zapach domu. Bo przecież statek był domem Kapitana. Na nim dorastał. Na uciekającym spod stóp pokładzie stawiał pierwsze kroki w dorosłe życie, by w końcu przejąć ster z rąk sędziwego ojca, tak jak ojciec przejął go niegdyś z rąk swego rodziciela. Ster i mapę, która podobnie jak statek, przechodziła z rąk do rąk, z pokolenia na pokolenie. Mapa z jedną, jedyną drogą wytyczoną na płaszczyźnie bezkresnego morza. Trasą prowadzącą wprost do Bursztynowej Wyspy odkrytej przez pradziadka Kapitana, na której to zaopatrywali się w złocisto zielonkawy jantar, będący źródłem bogactwa rodu.
Statek w nieposkromionym pędzie uderzył w kolejną falę, drobne krople piany porwane w górę osiadły na włosach Kapitana. Już niedługo powinien ujrzeć cel swej podróży. Wyspę, do której maleńkiego portu zawijał niezmiennie od wielu, wielu lat. Najpierw jego pradziadek, dziadek, potem ojciec...teraz on.
-Ki diabeł...-warknął naraz, marszcząc brwi i przykładając od oczu lornetę spojrzał na linię horyzontu. Tam, gdzie powinien zielenić się upragniony skrawek lądu.
Wyspa zniknęła. Ta ziemia obiecana do której niezmienne kierował ster swego okrętu, ta, która była ZAWSZE odkąd sięgał pamięcią...po prostu przestała istnieć.
Nie pomogło zataczanie kręgów w miejscu, gdzie na mapie znajdował się wyblakły krzyżyk, ani wypatrywanie w odmętach choćby śladu słomianych dachów wieńczących wyspiarskie domy. Szmaragdowa, rozfalowana toń szumiała jedynie tajemniczo, ani myśląc wyjawiać przez ludźmi swego sekretu
Krążyli tak cały dzień. Bezskutecznie. W końcu Kapitan, choć niechętnie, dał znak do powrotu i zamknąwszy się w swojej kajucie wciąż od nowa studiował nieszczęsny fragment mapy pogrążając się w coraz czarniejszych myślach.
Po zawinięciu do stołecznego portu pytał o Bursztynową Wyspę każdego napotkanego marynarza, godzinami wertował księgi w gmachu admiralicji. I nic. Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na pytanie, gdzie i dlaczego zniknął kawałek lądu będący celem wypraw całych pokoleń jego rodziny. W końcu, gdy już kompletnie stracił nadzieję i próbował zgasić smutek w portowej tawernie, karczmarz wskazał mu Smoka wchodzącego do dusznej, zatłoczonej izby. -Ponoć jest najmądrzejszy z mądrych. -mruknął poufale. -Mówią, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania jakie tylko zdołasz postawić. Spróbuj, może będzie potrafił rozwiązać i twój problem.
-No tak. -Smok wysłuchał opowieści kapitana, upił łyk grzańca i rzuciwszy na szynkwas kolejną monetę czekał, aż karczmarz ponownie napełni jego kufel. -Można powiedzieć, że twojej wyspie skończyła się homologacja. A może któryś z mieszkańców rozgniewał morskiego Boga i ten unieważnił umowę najmu powierzchni mieszkalnej? Z Takimi Bóstwami lepiej nie zadzierać...
-Jasne. Tylko czemu ja mam przez to tracić? To było moje jedyne źródło utrzymania! Bursztyn z tej wyspy nie miał sobie równych! -Kapitan był zdruzgotany.
-Czy aby na pewno? Sam zobacz. -w pazurzastej łapie zalśniło oczko amuletu. -To bursztyn z Wyspy Przyszłości. Nie ustępuje urodzie temu, który przywoziłeś w swoich ładowniach. Tyle lat pływasz po morzu, z pewnością trafiłeś i na ten skrawek lądu.
-Pływałem zawsze tą samą trasą. -Kapitan wbił spojrzenie w poplamiony blat tawernianego stołu. -Tak pływał mój pradziad, dziadek, ojciec...-wyjął z kieszeni mapę i położył ją przed Smokiem. -Możesz mi wskazać miejsce, gdzie jest ląd o którym mówisz?
-Gdzieś tu. -Smok uśmiechnął się do Kapitana i nieokreślonym gestem przesunął łapą nad kawałkiem pożółkłego papieru. -Jesteś dobrym żeglarzem. Masz wspaniały statek i oddaną załogę. Musisz tylko zrozumieć, że mądrość pokoleń jest jedynie fundamentem, na którym budujemy własny dobrobyt i własne doświadczenie. Znajdziesz wyspę Kapitanie, jeśli tylko przestaniesz się trzymać tej linii wyrysowanej na mapie. 

Lela 
  spectacle case 
 spectacle case 

25 mar 2019

Pamiętajcie o swoich kwiatach


Ogień w kominku tlił się zaledwie, miękko splatając blask z rozchybotanym płomieniem świecy stojącej na kuchennym stole. Szelest zasypiającego żaru wzdychał raz po raz pieszczony podmuchami wiatru grającego w kominie. Wtórował mu szept pożółkłych stronic przewracanych smoczą łapą.
Księga była stara. Nie tak stara jak sam Smok, ale karmin jej okładki dawno poddał się upływowi czasu i teraz, w dystyngowanie spłowiałej materii trudno było dopatrzeć się meandrów złoceń tytułu.
Zachwycone dziecięce oczy wpatrzone w Smoka, buzie osłodzone kruszonką, otwarte po to, by lepiej słyszeć przedziwne opowieści. Resztki szarlotki upieczonej przez Wieśmę znikające ukradkiem w ustach Sinigera. Zapach żywicy, wosku...i tego szczególnego wieczornego ciepła pulsującego pod kołdrą jesiennych liści. Misterium ożywionej baśni.
Smok czytał...
Dawno, dawno temu, za siódmą górą, w siódmej wsi za siódmym lasem żyła sobie pewna dziewczyna. Nikt nie wiedział jak miała na imię i tak naprawdę chyba nikt się tym nie interesował. Dziewczyna mieszkała w małym domku ukrytym w ogrodzie, którego piękno zachwycało każdego, kto tylko przechodził obok wesołego, zielonego płotku otaczającego obejście. Ileż w nim było kwiatów, ileż kolorów!
Codziennie rano dziewczyna brała ceberek i podążała drogą przez wieś, by nabrać w rzece wody do podlania swych ukochanych kwiatów. Tak i tego dnia, ledwie zaplotła jasne warkocze już biegła piaszczystym traktem ku dalekiej wstążce modrej rzeki, już wracała, dźwigając pełny ceberek.
- Poratuj mnie kochanieńka! -dobiegł ją głos zza płotu chylącego się ku ziemi. -W piecu już rozpaliłam, imbryk chciałam na płycie stawiać a tu wody nie ma, herbaty nie mam jak zaparzyć. -czarnowłosa kobieta zapraszająco uchyliła furtki. -Czasu nie mam do rzeki pobiec, na targ się spieszę a ty pełen ceberek niesiesz, nie ubędzie ci przecież wiele.
Popatrzyła dziewczyna na lusterko wody modro w wiadrze połyskujące, spojrzała na kobietę i uśmiechnęła się ciepło. -Oczywiście, proszę. Napełnij swój imbryk.
Po chwili szła już dalej wiejską drogą, coraz bliżej swego ogrodu, coraz bliżej kwiatów czekających na podlanie.
- Zatrzymaj się ślicznotko! -gospodarz poprawił słomiany kapelusz zsuwający się na krzaczaste brwi. - Widzę, że od rzeki biegniesz a ja jeszcze czasu nie miałem psa napoić. Spragnione zwierzę jeno ozór z upału wywiesiło a mi nijak teraz z domu wychodzić bo na gości czekam. -spojrzał wymownie na ceberek a pies czując zapach wody ślinę z pyska toczyć zaczął do nóg dziewczyny się łasząc.
Uśmiechnęła się jasnowłosa. Psią miskę po brzegi wodą napełniła i podrapawszy chłepczącego zwierzaka po kudłatych uszach, ruszyła ku swemu obejściu. Tylko ceberek coraz lżejszy...
- A niech demony porwą ten upał! -klęła pod nosem sąsiadka, ze złością patrząc na krzak róży z mozołem wspinający się po kratce z deszczułek. -Tyle lat starań, tyle wyrzeczeń. -burczała, mnąc w palcach zwiędnięte listki. -Sama zobacz! -spod gniewnie ściągniętych brwi spojrzała na nadchodzącą dziewczynę. -Jeszcze trochę a całkiem bez wody zmarnieje! Niewdzięczny badyl!
Popatrzyła dziewczyna na umierającą róże, popatrzyła na resztkę wody w ceberku. Podlała usychający krzak.
Gdy dotarła do swojego ogrodu nie przywitał jej wonny kobierzec kwiatów. Nic nie zostało z pysznych barw i radujących serce zapachów. Pozbawione wody rośliny bezsilnie legły na pobrużdżonej upałem ziemi a w ceberku nie została ani kropla ożywczej wody.
- Więc nie należy pomagać innym? -Wieśma zatrzymała znieruchomiały wzrok na Smoku pochylonym nad księgą Smoczobajek.
Ciepłe dłonie Sinigera zamknęły się na ramionach kobiety, zostawiając na wełnianej chuście okruszki szarlotki. - Oni wszyscy wiedzieli, gdzie płynie rzeka. - powiedział cicho.

Lela

ps. Kwiaty. Dla Was. Prosto z Margosiowej chatki. I wcale nie ususzone brakiem podlewania. Pełne słońca, zapachu lata i bardzo pozytywnej energii :D
flower

19 mar 2019

Dwa oblicza magii


-Po co tak się męczysz? -znajoma przyglądała się jak nakładam na druty oczko za oczkiem. -Gotowy szalik kupisz za parę złotych. W dodatku ładniejszy! -jadowicie błysnęła okularami zza krawędzi filiżanki.
-Szalik ze sklepu nie będzie magiczny!
-Magiczny!? -znajoma omal nie zachłysnęła się herbatą. -Co jest magicznego w zwykłym kłębku nitek!?
-Nie widzisz, że w każde oczko wplatam wiosnę? Do każdego dodaję niteczkę uśmiechu, pasemko słonecznego promyka. Robię ten szalik i myślę sobie, jak mięciutko i ciepło będzie temu komuś, kto będzie go nosił. Taka moja magia rytualna. -mrugnęłam do znajomej. -Wcale nie gorsza od tej z pentagramem i czaszką.
Znajoma tylko wzruszyła ramionami i poszła. Do sąsiada. Na pokaz fajerwerków.
***
Magia ma dwa oblicza. Pierwsze, eksplodujące fajerwerkami zaklęć zdolnych poruszyć firmament tylko po to, by pluł ogniem w kulących się ze strachu śmiertelników. Jest władzą, po którą można tak łatwo sięgnąć, mocą rzucającą adwersarzy na kolana, przyginającą do ziemi karki maluczkich.
Drugie szepcze słodkim śpiewem wiatru w nasyconych zielenią gałęziach drzew, śmieje się radością słonecznego poranka, gdy pod dotknięciem opuszka palców nieśmiało rozkwita pąk dzikiej róży. Nie zaprzęga błyskawic do swojego rydwanu. Nie pochyla się nad alembikiem w którym wrze przyszłość przemocą zmieniająca ścieżki czasu. Miesza konfitury drewnianą łyżką i pozwala rosnąć mleczom na trawniku przed domem.
Pierwsza żąda, druga nie ma oczekiwań.
Lela


 druciarka

ps. A napis na magiczne pudełko na druty wymyśliła Jola :D 

18 lut 2019

Postscriptum Walentynek

Lato miało się ku końcowi. Wiatr niosący na swych skrzydłach wilgoć wrześniowego poranka przyjemnie chłodził rozgrzane policzki Margoloty, gdy wraz ze Smokiem powolutku wracała do wieśmowej chatki.
-Pięknie wyglądali, prawda? -Margo przysiadła na przewróconym pniu drzewa, i posykując ściągnęła buty z obolałych stóp. Wytańczyła się na na weselisku że hej.
-I tak odejdzie do innej, nim minie jesień. -mruknął Smok.
-No jak to?! -Margolota podniosła na niego okrągłe ze zdziwienia oczy. -To nie mogłeś jej ostrzec?! Powiedzieć?
-Mówiłem jej, że mężczyzna jakiego sobie wybrała nie jest gotowy do zakładania rodziny, nie pojmuje praw partnerstwa ale mnie nie słuchała. Zakochała się, mówiła, że go zmieni i takie tam...-smok wzruszył skrzydłami.
-Trzeba jej było przepowiedzieć przyszłość! -wieśma tupnęła bosą stópką o ziemię. -Przecież potrafisz!
-I co? Jeśli uwierzyłaby w przepowiednię, zerwałaby zaręczyny i do końca życia zastanawiała się, czy zrobiła dobrze a poza tym, to będzie dla nich obojga bardzo cenna lekcja. Dzięki niej ich losy być może potoczą się w zupełnie niespodziewanym kierunku.
-Jakim?
Smok nie odpowiedział. Nie odzywał się przez całą drogę, jednak gdy doszli do chatki sięgnął po jedną z książek stojących na półce i otwierając na ostatniej stronie wręczył wolumin zaskoczonej wieśmie. -Masz. Czytaj.
-Od końca? -prychnęła Margola. -Chyba weselne wino uderzyło ci do głowy!
-A co innego robiłaś pytając mnie, jak skończy się historia tych dwojga?

Lela
etui na okulary

etui na okulary

5 wrz 2016

Miejsce na Ziemi



Portal podróżny pojawił się za stodołą strasząc kota i denerwując Margolotę.
Każdy by się chyba zdenerwował, gdyby wychodząc z wygódki zobaczył przed sobą dwie kolumny wyglądające bardzo starożytnie i szalejący między nimi wir światła, skrzący się magicznymi wyładowaniami uziemianymi na wąsach kota.
Do jednej z kolumn przyczepiono fantazyjnie zawinięty pergamin, na którym ktoś wykaligrafował krótką notatkę: „Pilne”, podkreślając ją sugestywną trójcą wykrzykników.
Skoro pilne to pilne. Cóż zrobić.
Wieśma zajrzała tylko do chaty, powiedziała, że nie będzie jej jakiś czas, zabrała torbę z niezbędnymi drobiazgami i dziarsko wkroczyła między kolumny. Wprost w błękitnawy wir.
Jak się słusznie domyślała, czekano na nią niecierpliwie.
Okolony krużgankami podwórzec świątyni wesoło przypiekało południowe słońce, mające za nic powagę sytuacji. Pot sklejał ciężkie od strojnych haftów szaty kapłanów i rajców miejskich, łaskoczącymi strumyczkami spływał spod wyszywanych klejnotami czapek, gdy brnąc po kostki w złocistym piasku tłumie prowadzili wieśmę ku ratuszowi. 
Piasek był niemal wszędzie. Pokrywał kocie łby ulicznego bruku, przesypywał się przez cembrowinę miejskiej fontanny zatykając pyszczki marmurowych ryb, dusił różane krzewy na klombach dookoła ratusza. Panoszył się na całego, łapiąc kobiety za suknie, unieruchamiając koła powozów i doprowadzając do rozpaczy rycerzy, którym głośno zgrzytał pomiędzy płytami zbroi. 
- Mamy kłopot. – rozpoczął grobowo burmistrz, gdy tylko zamknięto za nimi ciężkie, rozrzeźbione drzwi ratusza. – Z magiem pustynnym.
Cała delegacja westchnęła ciężko.
- Zjawił się u nas wczesną wiosną. Huknęło, błysnęło i stoi taki cudak w złotych ciżmach z wywiniętymi noskami, jedwabnych szarawarach, wyszywanej kamizelce i ręczniku na głowie, z którego sterczy rubin wielkości wolego oka. Mruczy coś, ręce składa i kłania się raz za razem zamiatając brodą ulicę. Od słowa do słowa okazało się, że ta kraina tak mu się spodobała iż zamierza tu osiąść na stałe i w zamian za usługi magiczne prosi o prawo zamieszkania gdzieś w okolicy. Czemu nie? Własny mag, w dodatku tak potężny to przecież uśmiech losu! Przyznaliśmy mu więc kwaterę w samym mieście i na początku to nawet dobrze nam się żyło. Grzeczny był, nikomu nie wadził. Ba. Pomagał nawet statki do portu bezpiecznie sprowadzać ale potem…
- Myśleliśmy, że to wiatr piasek z wydm nawiewa ale on z domu maga szedł.  – kapłan bezradnie rozłożył ręce.  – Było go coraz więcej i więcej a mag tylko ramionami wzruszał i mówił, że jest mu do czarów potrzebny. Ludzie zaczęli biadolić, że im do domów wlatuje. A on na to, że lubi piasek, że to jego magia. No tośmy się zebrali, żeby go wyrzucić z miasta, ale taką burzę piaskową rozpętał, że rycerzom do dziś w zbrojach zgrzyta.
- Poradź coś, bo nam kraina zginie. – jęknął burmistrz.
I wieśma obiecała, że postara się pomóc.
Brnąc w miałkim piasku udała się wprost do domu maga. Otworzył jej, rzucając czujne spojrzenie spod krzaczastych brwi. Nie dostrzegłszy wideł ani innych środków przemocy ludowej odsunął się nieco, wpuszczając Margolotę do środka.
- Lubię piasek. Czerpię z niego siłę. Muszę się nim otaczać. – odparł na łagodne pytanie, czemu zamienia w pustynię żyzną i zieloną krainę. – Sprowadzam piasek przez portal z ojczystego Zamorza. Nie mogę bez niego żyć!
- Rozumiem.
- Ale…jak to? Tak po prostu mówisz, że mnie rozumiesz?
- Oczywiście, że cię rozumiem. Sama nie umiem żyć bez Prastarej Puszczy. Czerpię z niej siłę, swoją moc, magię. Czemu z tobą ma być inaczej? Tylko widzisz, ja nie sadzę drzew tam, gdzie tych drzew być nie powinno. Tam, gdzie przeszkadzały by innym. Pamiętaj, ta kraina nie jest Zamorzem. Rządzi się swoimi prawami i jeśli chcesz tu zostać, powinieneś je zaakceptować. Masz wokół domu sporo miejsca. Nikomu nie zawadzi, jeśli wypełnisz je piaskiem i utrzymasz w ryzach jednym, prostym zaklęciem. Musisz zasypywać całe miasto? – mówiła jeszcze długo. O zielonych łąkach, o kwiatach. O tym wszystkim, czego w Zamorzu było tak niewiele a czego tutaj miał pod dostatkiem. Pozwoliła mu patrzeć swymi oczyma, zrozumieć. Przypomnieć sobie o tym, czym zachwycił się przybywając do tej krainy przed paroma miesiącami. A mag słuchał. I w miarę tego słuchania cofał się piasek z miejskich ulic, znikał z fontanny i klombów. Pozostał jedynie w otoczeniu domu Zamorskiego Maga i w szczelinach rycerskich zbroi.

Lela



Autorem ilustracji jest Willian Murai

29 sie 2016

Latarnik



Sklep w sukiennicach otaczających główny rynek tak lśnił i migotał, że Margolota przekraczając próg musiała zmrużyć oczy. Zajączki światła skakały między szkiełkami okularów, lornetek, lunet, teleskopów i wszystkich instrumentów, jakie wymyślono do tej pory, by wspomóc siłę oglądania, podglądania i zaglądania.
Wśród migotania i lśnienia, za ladą na której pyszniło się kryształowe zwierciadło, siedział spiczastouchy gnom. Z okularami zsuniętymi na czubek nosa pakował do inkrustowanego futerału lunetę, zakupioną właśnie przez młodą niewiastę niecierpliwie czekającą na sfinalizowanie transakcji.
- Och! Margo! – ku uldze gnoma drobna rączka bębniąca w blat zatrzymała się na moment, gdy jej właścicielka dostrzegła wieśmę wchodzącą do sklepu. – Co tu robisz? Jak to dobrze, że cię widzę! Koniecznie muszę ci coś pokazać! Nie uwierzysz! – wykrzykniki obsiadły wieśmę na podobieństwo stada wróbli, skubiąc umysł niecierpliwym domaganiem się uwagi.
Margolocie to nie przeszkadzało. Lubiła wróble znajomej szlachcianki.
- Przyniosłam do naprawy okulary Smoka. Usiadł na nich. – położyła na ladzie mały, wymownie płaski pakuneczek. – Mam trochę czasu, zanim mistrz gnom ich nie poskłada. Wprawdzie miałam jeszcze…
- O nienie! Nic z tego! – szlachcianka wsadziła pod pachę futerał z lunetą, drugą ręką zagarniając Margolotę. – Idziesz ze mną.
I Margolota poszła, w sumie bez większego oporu porzucając grafik swojego pobytu w stolicy. Była ciekawa. Jak każda wieśma.
Wysoki  mur okalający miasto od strony morza opadał stromo w dół, przechodząc w szarą skałę u podnóża której kotłowała się spieniona kipiel. Pachnący jodem wiatr wplątywał się w jasne loki szlachcianki i targał suknie kobiet wspartych o zęby krenelażu.
- Bardziej w prawo!
Margolota posłuszna nawigacji przyjaciółki, przesunęła odrobinę okular lunety, łapiąc w szkło rozmyty obraz latarni morskiej. Wyregulowała ostrość, śledząc sylwetkę mężczyzny zdążającego ku niewielkiej chatce przytulonej do latarni. – Aha. Widzę go. – mruknęła. – Chyba idzie do wygódki. – zaraportowała. 
- Przystojny, prawda? – rozentuzjazmowana szlachcianka podskakiwała wokół wieśmy jak pchła.
- Chyba tak. Trochę daleko…
- Bardzo przystojny! Dowiedziałam się w admiralicji, że ma na imię Edward a oni zawsze są przystojni! Wyobrażasz sobie!? Edward!  Na pewno jest bardzo oczytany. Słyszałam, że latarnicy dużo czytają. No i silny. I lubi ptaki. I zwierzęta. Ktoś taki musi lubić przyrodę. I szum morza. Pewnie ma owłosioną klatę i wspaniałe mięśnie. I niebieskie oczy. Koniecznie niebieskie! Inne by mu nie pasowały. Och…- westchnęła rozmarzona. – Jest taki cudowny… - westchnęła raz jeszcze. – Prawda?
- No…skoro tak mówisz. – wieśma raz jeszcze zerknęła przez lunetę, ale klata z domniemanym owłosieniem zniknęła za drzwiami wygódki. – To kiedy się z nim spotkasz?
- Ale po co?! – wielkie oczy szlachcianki wyrażały bezgraniczne zdumienie.
- No… - teraz z kolei zdziwiła się Margolota. - Żeby go poznać.
- Na głowę upadłaś?! Przecież mógłby okazać się zupełnie inny, niż w moich marzeniach!

Lela



ps. Zdjęcia znalezione kiedyś na FB, niestety, nie pamiętam autora a wyszukiwarka milczy.