Sklep w sukiennicach otaczających główny rynek tak lśnił
i migotał, że Margolota przekraczając próg musiała zmrużyć oczy. Zajączki
światła skakały między szkiełkami okularów, lornetek, lunet, teleskopów i
wszystkich instrumentów, jakie wymyślono do tej pory, by wspomóc siłę oglądania,
podglądania i zaglądania.
Wśród migotania i lśnienia, za ladą na której pyszniło
się kryształowe zwierciadło, siedział spiczastouchy gnom. Z okularami
zsuniętymi na czubek nosa pakował do inkrustowanego futerału lunetę, zakupioną
właśnie przez młodą niewiastę niecierpliwie czekającą na sfinalizowanie
transakcji.
- Och! Margo! – ku uldze gnoma drobna rączka bębniąca w
blat zatrzymała się na moment, gdy jej właścicielka dostrzegła wieśmę wchodzącą
do sklepu. – Co tu robisz? Jak to dobrze, że cię widzę! Koniecznie muszę ci coś
pokazać! Nie uwierzysz! – wykrzykniki obsiadły wieśmę na podobieństwo stada
wróbli, skubiąc umysł niecierpliwym domaganiem się uwagi.
Margolocie to nie przeszkadzało. Lubiła wróble znajomej
szlachcianki.
- Przyniosłam do naprawy okulary Smoka. Usiadł na nich. –
położyła na ladzie mały, wymownie płaski pakuneczek. – Mam trochę czasu, zanim
mistrz gnom ich nie poskłada. Wprawdzie miałam jeszcze…
- O nienie! Nic z tego! – szlachcianka wsadziła pod pachę
futerał z lunetą, drugą ręką zagarniając Margolotę. – Idziesz ze mną.
I Margolota poszła, w sumie bez większego oporu
porzucając grafik swojego pobytu w stolicy. Była ciekawa. Jak każda wieśma.
Wysoki mur
okalający miasto od strony morza opadał stromo w dół, przechodząc w szarą skałę
u podnóża której kotłowała się spieniona kipiel. Pachnący jodem wiatr wplątywał
się w jasne loki szlachcianki i targał suknie kobiet wspartych o zęby
krenelażu.
- Bardziej w prawo!
Margolota posłuszna nawigacji przyjaciółki, przesunęła
odrobinę okular lunety, łapiąc w szkło rozmyty obraz latarni morskiej.
Wyregulowała ostrość, śledząc sylwetkę mężczyzny zdążającego ku niewielkiej
chatce przytulonej do latarni. – Aha. Widzę go. – mruknęła. – Chyba idzie do
wygódki. – zaraportowała.
- Przystojny, prawda? – rozentuzjazmowana szlachcianka
podskakiwała wokół wieśmy jak pchła.
- Chyba tak. Trochę daleko…
- Bardzo przystojny! Dowiedziałam się w admiralicji, że
ma na imię Edward a oni zawsze są przystojni! Wyobrażasz sobie!? Edward! Na pewno jest bardzo oczytany. Słyszałam, że
latarnicy dużo czytają. No i silny. I lubi ptaki. I zwierzęta. Ktoś taki musi
lubić przyrodę. I szum morza. Pewnie ma owłosioną klatę i wspaniałe mięśnie. I
niebieskie oczy. Koniecznie niebieskie! Inne by mu nie pasowały. Och…-
westchnęła rozmarzona. – Jest taki cudowny… - westchnęła raz jeszcze. – Prawda?
- No…skoro tak mówisz. – wieśma raz jeszcze zerknęła
przez lunetę, ale klata z domniemanym owłosieniem zniknęła za drzwiami wygódki.
– To kiedy się z nim spotkasz?
- Ale po co?! – wielkie oczy szlachcianki wyrażały
bezgraniczne zdumienie.
- No… - teraz z kolei zdziwiła się Margolota. - Żeby go
poznać.
- Na głowę upadłaś?! Przecież mógłby okazać się zupełnie
inny, niż w moich marzeniach!
Lela
ps. Zdjęcia znalezione kiedyś na FB, niestety, nie pamiętam autora a wyszukiwarka milczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz