Las pachniał. Niskie,
poranne słońce czesało promienie pniami potężnych drzew, układając mozaikę
światła i cienia na mlecznych od rosy chusteczkach pajęczyn, ścielących się na
połaciach mchu. Sierpień wybarwił korale jarzębin, oblekł soczystą czerwienią kalinę,
upstrzył owocami konwalii ciemną zieleń jagodników. Ujął gościniec w żółte
chwosty dziurawca i błękitne gwiazdki podróżniczka. Trele i pohukiwania niosły
się po Prastarej Puszczy spokojną, późnoletnią radością dostatku. Gdzieś
zaterkotał dzięcioł, zatupotały spłoszone kopyta sarny, gdy umykała z traktu w
leśną gęstwinę.
I tym lasem pachnącym,
lasem rozśpiewanym podążała Margolota ku chacie Bajarza. Szła niespiesznie, z niewielkim,
wiklinowym koszem zakrytym lnianą ściereczką, każdym krokiem odmierzając czas
do pory, w której Siniger otworzy zaspane oczy i nagryzmoli na zaściełających
stolik karteluszkach wszystkie wyśnione pomysły. Nie chciała mu przeszkadzać w
tej szczególnej chwili przechodzenia przez bramę między wymiarami. I dlatego
też, pchnęła drzwi Bajarzowej chaty wtedy, gdy z komina uniosła się pierwsza
stróżka dymu.
- Przyszłam upiec Krakowskie
Precle. – oznajmiła autorytatywnie,
stawiając koszyk na stole, tuż obok parujących, dwóch kubków z kawą.
Siniger wiedział, że
przyjdzie. Zawsze wiedział. Ale precle go zaskoczyły.
- A Smok? Nie będzie jadł?
– zapytał zdziwiony. Zakrzątnął się szybko zbierając z pościeli gęsto zapisane
kartki. Palce poplamione atramentem zostawiały małe, jagodowe stempelki na
marginesach pergaminu, kołdrze i kubkach z kawą.
Wieśma lubiła te
stempelki. Bardzo.
- Mówi, że nie będzie jadł
niczego, co ma nazwę związaną z Krakowem. Mądrości dziedziczne po pradziadku
czy coś… - zdjęła z kosza ściereczkę i wyłożyła na stół wszystko co przyniosła.
Woreczek z mąką, drożdże i sodę. Za
resztą ruszyła na poszukiwania do kredensu Sinigera.
- Poważna sprawa. Też mam
taką mądrość po pradziadku. Zawsze powtarzał: Nigdy nie opowiadaj bajek żonie i
poborcom podatkowym.
- Żonę stawiał na
pierwszym miejscu? Rozsądny człek. I co, stosujesz tą rodzinną mądrość w swoim
życiu? – zakasała rękawy, wysypując mąkę na stolnicę.
- Częściowo. Jeszcze nie
mam żony – Siniger spojrzał przeciągle na Margolottę.
Udała, że nie widzi,
zajęta przygotowywaniem rozczynu.
- Mądrości przodków są po
to, by je modyfikować, dodając własne doświadczenia. – otarła umączony nos
wierzchem dłoni. – Zjadłby mojego precla i od razu Kraków stałby się mniej
jadowity. Ale nie! Tylko cały czas o tym baranie i siarce…
- Może pamięta jeszcze
ciasto czekoladowe, które… - Siniger urwał i skulił się pod przenikliwym
spojrzeniem wieśmy.
Która kobieta lubi, jak
wspomina się jej porażki kulinarne? Co prawda wykorzystali potem ciasto jako
pułapkę na pewnego wilkołaka. Skleiło na amen szczęki nieszczęśnika,
wykluczając pożarcie kogokolwiek aż do momentu zdjęcia klątwy likantropi. To
był plus. Minus polegał na tym, że Smok spróbował ciasta wcześniej.
Precle za to wyszły
przepyszne. Rumiane, delikatne jak puch. I choć wcale nie sklejały szczęk, to
Siniger i tak czuł się schwytany w pułapkę.
Przepis na Precle
Krakowskie w linku w komentarzach.
Polecam dodać nie 5 a 4
łyżki sody J
Moja wersja (ta na
zdjęciu) jest z solą. Robiąc precelki słodkie z pewnością dodam do ciasta jedną
a nie dwie łyżeczki soli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz