Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od
północy, od Bramy Powroźniczej.* Sięgające ramion włosy mężczyzny z
miejsca wzbudziły zainteresowanie kobiet, bo choć nieznajomy twarz
niestarą miał, to kosmyki opadające na
ramiona były bialuśkie jak śnieg. No i ślepia dziwne, bardziej kocim
podobne też wzrok niewiast przyciągały tak silnie, że nie jedna pieląc
ogródek wyrwała przez pomyłkę z pół tuzina marchwi, nim znowu skierowała
uwagę na grządkę. Mężczyźni za to nieco ponuro patrzyli na dwa miecze
które nieznajomy do pleców przytroczył.
-Znowu przylazł. -jeden splunął epicko, by klimatowi stało się zadość.
-Postrach strzyg, utopców, wampirów i serc niewieścich. -dodał drugi
tytułem naprowadzenia czytelnika na właściwe tory skojarzeń. -Znowu
driady będę piszczeć po nocach a elfy dostaną rozstroju żołądka po tych
jego miksturach. Niech do Brokilonu idzie a nie w Prastarej Puszczy
rozrabia...Wiedźmin chędożony.
Wiedźmin nawet nie spojrzał na
wieśniaków i całkowitą obojętnością pomijając tragedię przedwcześnie
wyrwanej marchewki, skierował się wprost na ścieżkę wiodącą do chaty
wieśmy.
-No nie wierzę! -Margo odstawiła na ławeczkę wyciągnięte ze
studni wiadro i uśmiechnęła się radośnie. -A cóż cię do Prastarej
Puszczy przywiodło?
-Prezent mam dla ciebie. -mężczyzna znacząco
poklepał torbę przerzuconą przez ramię. -Roślinkę ci
przyniosłem...-wyprzedził pytanie cisnące się na usta Margo. Zbyt dobrze
pamiętał lekcję jaką udzieliła mu ostatnio, wbijając do głowy, że mózgi
utopców nie są dobrze widzianym suwenirem. Dziwne. W Stolicy skupowali
je po całkiem niezłej cenie. Ale kto tam zrozumie kobiety...
-Roślinkę, mówisz...-wieśma spojrzała spode łba na Wiedźmina. -Z tej
waszej podziemnej uprawy co ją potem na eliksiry zamieniacie? Chcesz na
mnie próbę traw robić czy co? Bierz wiadro i nieś do chaty!
-Głupoty
gadasz! -mężczyzna złapał kabłąk ceberka i ruszył za Margolotą. -Kto
jak kto, ale ty nie powinnaś wierzyć we wszystko co ludziska gadają.
Wielka mi próba traw. Phi. Mówisz jakbyś na studiach nie była. O! Patrz.
Taki kalafior dziwny udało nam się wyhodować. Zielony! - z dumą wyjął z
torby pękate warzywo, kładąc je na stole niczym największy skarb.
-O! Brokuł. -ucieszyła się wieśma.
-Nie przeklinaj tylko podziwiaj. -prychnął wiedźmin.
-Wcale nie przeklinam. Placki z niego zrobię.
-Że co?! Z magicznej rośliny wiedźminów chcesz robić placki?
-To będą magiczne placki. Zielone. -Margo przewróciła oczyma nie mając
zamiaru wtajemniczać wiedźmina w tajniki kuchni. Kto ich tam wie czym
się żywili na co dzień. Może mózgami utopców?
Wśród bolesnych jęków
towarzyszących tak jawnej profanacji brokuła, wieśma podzieliła go na
różyczki i na króciutko wrzuciła do wrzącej, osolonej wody. Podczas gdy
stygł sobie spokojnie na sitku, przyniosła z komórki kartofle, jakie
zostały z obiadu (nieco ponad pół kilo), jedno jajko i kostkę żółtego
sera. Ugotowane kartofle zagniotła z jajkiem dodając do masy sól i
pieprze ziołowy, ser pokroiła na drobniutką kostkę i wrzuciła go do
miski z kartoflami. Teraz przyszedł czas na wiedźmiński prezent, który
również pokrojony na nie wielkie cząstki dołączył do kartoflanego
ciasta. Teraz wystarczyło wszystko wymieszać i formować zgrabne
kotleciki obtaczając je w bułce tartej.
Gdy kotlety skwierczały na
patelni rozsiewając magiczny zapach, Margo zabrała się za robienie sosu.
Do miseczki przełożyła kubek gęstego jogurtu, wsypała do niego trzy,
drobno posiekane ząbki czosnku, dodała nieco pokrojonego koperku, sól,
pieprz ziołowy i dwa starte, kolczaste ogórki.
Kotlety z brokułów
podane z sosem na którego nazwie wieśma zawsze łamała sobie język były
tak pyszne, że Wiedźmin nie tylko przestał lamentować nad zielonym
kalafiorem ale i obiecał częściej przynosić Margo cuda ze swej
eksperymentalnej grządki.
*Tak właśnie rodzi się legenda. Po
dziesiątkach lat nikt już nie pamiętał, że wieś na skraju Prastarej
Puszczy żadnej bramy nie miała a już tym bardziej Powroźniczej. Reszta
zgadzała się. Mniej więcej.
Lela
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz