Maga mającego swój zamek u podnóża szarych,
niknących w chmurach gór nazywano i opisywano różnie. Jednym jawił się
jako mędrzec ze śnieżnobiałą brodą i karkiem pochylonym brzemieniem
starości, innych z kolei witał jaśniejący wewnętrznym
blaskiem młodzieniec o skroniach opiętych złotą obręczą korony. Sam
zamek też wciąż się zmieniał. Kolumny podtrzymujące gwiaździste
sklepienie raz trwały niezmąconą ciszą alabastru, by po chwili
wystrzelić ukwieconymi gałązkami w których dokazywały niewidoczne ptaki.
Droga wiodąca do bramy jednych prowadziła prosto, innych zwodziła na
manowce, zrzucając z urwiska czy wplątując w ciernie kolczastych
krzewów. Tak...do zamku mógł dostać się jedynie ten, którego Mag chciał
widzieć przed swoim obliczem.
Rybaka wiódł gościniec tak szeroki i
wygodny, jakby świat doszedłszy do wniosku, ze człek wystarczająco się
już nacierpiał, nieba chciał mu przychylić i spolegliwie słał się do nóg
aż pod samą bramę Zamku. Mag przyjął wędrowca tak, jakby od dawna go
oczekiwał. Wysłuchał smutnej historii i pokiwał posiwiałą głową.
-Wiedziałam, że w końcu i ty do mnie zawitasz. -powiedział, prowadząc
Rybaka w głąb swojej siedziby. -Nim twoja żona odeszła, wspominała mi o
tobie. O tym, ze z pewnością szukać jej będziesz i ktoś cię do mojego
zamku skieruje.
-Odeszła? -mężczyzna poczuł jak nogi uginają się pod
nim. -Jak to odeszła?! Zabiłeś ją?! -zacisnął dłonie w pięści, gotów
choćby z gołymi rękoma na Maga się rzucić.
Burzowy pomruk przetoczył się pod sklepieniem komnaty, wesołe iskierki słońca umknęły wystraszone, chowając się za kolumnami.
-Zabiłem?! -Mag ściągnął gniewnie krzaczaste brwi. -Kim jestem, by
odbierać życie które nie do mnie należy? Nie. -głos starca złagodniał,
sala ponownie rozbłysła słonecznym światłem. -Twoja żona otrzymała dar
niezwykły a za taki ni złotem ni srebrem zapłacić się nie da. Wiedziała,
jaka jest cena za spełnienie jej prośby i przystała na nią z pełną
świadomością. Popatrz. -Mag podszedł do jednego ze zwierciadeł
wprawionych w ścianę arabeską rozrzeźbionego kryształu. Skinął na
Rybaka, by ten zbliżył się do lustra. -To czas, który zdarzył się i nie
zdarzył jednocześnie. -szepnął, muskając palcami lśniącą powierzchnię.
Zwierciadło pociemniało, zniknął gdzieś obraz zamkowej komnaty. Miast
niego Rybak ujrzał kotłującą się, wodną kipiel, kruche łupinki łódek
jedna po drugiej pogrążające się w odmętach rozszalałego jeziora.
Zobaczył siebie z ustami otwartymi do krzyku, dłońmi bezskutecznie
wyciągniętymi w stronę sinego nieba.
-Twoja żona przyszła do mnie
tak, jak ty teraz. Błagała, bym czas odwrócił i dał jej możliwość zmiany
przeznaczenia. Zginęli niemal wszyscy mężczyźni z osady. Głód zajrzał
do chałup. Do nóg mi padła. Nie prosiła tylko o twoje życie...ale o
życie mieszkańców wioski. Dziwisz się, że cena jaką musiała zapłacić
była wysoka?
Obraz zmętniał i zniknął bez śladu. Lustro odbijało
teraz jedynie Maga i Rybaka zastygłego w lodowatej grozie zrozumienia.
-Jak mogła zadecydować za mnie...za innych? -wyszeptał pobladłymi
wargami. -Wolałabym zginąć...byleby ona...
-Ona myślała tak samo. -przerwał Mag.
-Co się z nią stało? -głos Rybaka był cieniem głosu.
-Każda zmiana, jakiej dokonujemy poza czasem jej przynależnym, każda
ingerencja pociąga za sobą nieskończenie wiele innych zmian i w końcu
okazuje się, że drobne muśnięcie przeszłości zupełnie przekształca czas,
który ma nadejść. Dziecko ginące w paszczy drapieżnika zniknie z czasu i
przestrzeni, ale jeśli ostrzeżone w odpowiednim momencie uniknie kłów
dzikiej bestii, może wyrośnie na władcę zdolnego sprawić, że świat
zatrzęsie się w posadach. Rozumiesz? O to właśnie błagała twoja żona i
dostała to. -srebrna szata zamigotała wspomnieniem gwiazd, gdy nagle w
komnacie zapadła noc. Bez ostrzeżenia, bez szarości wieczoru tak, jakby
czas nie miał władzy nad tym miejscem. -Jednak cóż miałem zrobić z
rzeczywistością, która już zaczęła prząść swoją własną historię, wynikłą
z naturalnych kolei Losu? W jakie naczynie miałem zamknąć ów czas
niechciany? -Mag wyciągnął rękę w kierunku Rybaka. Na otwartej dłoni
leżała perła. -Ziarno bólu otoczone czystą miłością. -zamknął palce
mężczyzny na klejnocie. -Będzie stała na straży owego rąbka wykrojonego z
waszego świata, nim jej czas się nie dopełni i nie skończy swojej
ziemskiej podróży. Nie jest martwa i nie jest też żywa. Trwa zawieszona
między tymi dwiema rzeczywistościami i jeśli ty również znajdziesz się
blisko owej granicy...spotkasz ją.
-Jak? Jak mam to zrobić? -Rybak drżącą ręką pogładził perłę. Była ciepła. Jak łzy płynące po jego policzkach.
-Między snem a jawą jest czas bez czasu. Gdy ciało odpływa w niebyt a
umysł jeszcze nie poddał się władzy snu...Tam będzie na ciebie czekać.
Każdej nocy, aż po kres wędrówki jaka została ci przeznaczona. A teraz
idź. Wracaj do domu i żyj tak, by każdym dniem sławić imię swojej żony.
I wrócił Rybak do swej osady nad brzegiem jeziora. Opowiedział
mieszkańcom historię usłyszaną od Maga. Jedni uwierzyli, inni udawali,
że wierzą myśląc, że rozpacz rozum Rybakowi odebrała. Nie przejął się
tym. To nie miało znaczenia. Ani świątyń żonie stawiać przecież nie
chciał, ani wdzięczności innej niż dobre słowo nie oczekiwał. A dobrych
słów aż nadto miał. Zaraz się skrzyknięto by pomóc mu w naprawie sieci,
zaraz kobiety zakrzątnęły się przy gospodarstwie i gdy z połowu wracał
zawsze gorąca strawa na niego czekała. I tylko jednego zrozumieć nie
mogli mieszkańcy osady. Wystarczyło, że noc otuliła świat miękkim
aksamitem ciemności, a już znikał Rybak w swej chacie i ani tańce ani
ogniska rozpalane na brzegu jeziora nie były zdolne go z chałupy
wyciągnąć.
Spał...Czy aby na pewno?
Obraz pochodzi z galerii: http://eva-milan.deviantart.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz