Witajcie.
Witajcie ponownie.
Zima przykryła
Prastarą Puszczę zaklęciem ciszy. Miękkiej spokojnym snem, w
którym nie ma miejsce na nagłe wydarzenia. W którym nawet zajęcze
susy zamierają w leniwym łuku zadumania. W takim lesie jest dużo
miejsca na własne myśli. Trwa jak olbrzymi, biały dywan, na którym
można ułożyć nawet najbardziej skomplikowaną układankę. Zima
jest potrzebna, by mógł powstać właśnie taki las.
Oczywiście dzieci uważały inaczej,
obrzucając ciszę garściami tęczowego śmiechu, przyklejając
rozchichotane języki do zadumanych sopli i zaczepiając zaspane
drzewa ściegiem łapek otulonych wełnianymi rękawiczkami. Ale
dzieci zawsze mają swoje zdanie na każdy temat. I dobrze.
Margolota wolała zimową ciszę. Może
przez świadomość, że gdzieś obok trwa ów rozradowany gwar?
Pewnie tak. Bo przecież wybór to zupełnie coś innego niż
konieczność.
Szła więc wydeptaną w śniegu
ścieżką i była bardzo zadowolona z tego, że zostawia za plecami
rozedrgany hałas wioski. Kosz z zakupami ciążył jej rozkosznie,
zapowiadając słodki aromat smażonych pączków, jakie miały
uświetnić powrót Smoka znad gorących źródeł.
Smok lubił rozkosze gorącej kąpieli
ale jeszcze bardziej lubił pączki.
Mężczyzna
tupiący z zimna na skraju polany też pewnie lubił pączki. W
każdej innej sytuacji ale nie teraz, gdy mróz wdzierał się
bolesnymi igiełkami pod skórę wysokich butów i gryzł
arystokratyczne palce, wcale nie zwracając uwagi na swe haniebne
zachowanie. Mróz też był władcą. I nie znosił, gdy się go
lekceważyło.
Koń
stojący obok mężczyzny, zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi
na niecierpliwość swojego właściciela i spokojnie parował w
lodowatym powietrzu, wkładając w to minimum wysiłku.
-Jesteś
nareszcie! -trudno być wyniosłym i jednocześnie szczękać zębami
z zimna, jednak nieznajomemu jakoś się to udało.
-Dziś
jest czwartek. -odparła wieśma i najwyraźniej uważając, że ta
prawda powinna mężczyźnie wystarczyć za wszelkie wyjaśnienia,
skinąwszy na niespodziewanego gościa ruszyła w stronę chatki.
-Wybacz.
-gość uśmiechnął się kwaśno i nieco sztywno ruszył za
kobietą, ciągnąc za wodze pogrążonego w zadumie wierzchowca.
-Nikt mi nie powiedział, że czwartki są u ciebie dniem
krioterapii.
-W
czwartek we wsi odbywa się targ. -pobłażliwie wyjaśniła Margo.
Wdrapała się na posypane popiołem schodki i otworzywszy drzwi ze
stęknięciem wtaszczyła kosz do sieni.
-Nie
mam za wiele czasu. -pozostawiwszy konia przy kozim paśniku,
nieznajomy wszedł za Margo pochylając się, by nie uderzyć głową
w niską ościeżnicę. -Mówili mi, że umiesz pokazać
przyszłość...
-Przyszłość?
-zdejmując kożuch spojrzała na gościa badawczo. -Wydaje mi się,
że twoja przyszłość zawiera kubek gorącej herbaty. Albo solidne
przeziębienie.
-Prawdziwą
przyszłość. -mężczyzna ściągnął rękawice i wierzchem dłoni
otarł zwilgotniały nos. Czuł jak szron na brwiach szybko zamienia
się w równie irytujące kropelki wody. To nie był dobry dobry
dzień na rozmowy z wariatką, a wieśma o której szeptano w
pałacowych kuluarach najwidoczniej rozminęła się z rozumem.
-Nie
mam zbyt wiele czasu...-powiedział, siląc się na spokój. -Nie
chciałbym trwonić go na rzeczy nieistotne...-dodał patrząc, jak
gospodyni krząta się przy piecu.
-Nieistotne?
Ależ właśnie zmieniamy przyszłość! -Margo uśmiechnęła się,
podając mężczyźnie parujący kubek. -Kształtujemy ją, dokonując
wyborów. Dokonaj więc wyboru, czy grzecznie wypijesz herbatę, czy
też w kolejnej odsłonie przyszłości zakopiesz się pod pierzyną
w towarzystwie czerwonego nosa i stosu chusteczek.
-Rozumiem...-mężczyzna
nieufnie zajrzał do kubka. -Będziesz wróżyła z fusów, a to
wszystko to jedynie próba ubrania prozaicznej sytuacji w zasłonę
tajemniczości.
-Miejże
litość! -prychnęła kobieta. -Naprawdę potrzebujesz efektów
specjalnych? Pij herbatę i nie marudź. Pokażę ci przyszłość.
-Teraz?
-Teraz.
-westchnęła ciężko, sięgając po lniany woreczek z runami.
Powinna już dawno przyzwyczaić się, że ci, co do niej trafiali,
chcieli tylko tego, po co przychodzili. Najlepiej szybko. Problem w
tym, że mało kiedy tak naprawdę wiedzieli po co właściwie
przyszli.
Kamienie
były ciepłe, gładkie od częstego dotykania. Delikatnie mrowiły
pod opuszkami palców, gdy przesuwała dłonie po znakach malowanych
ochrą.
Szeptały.
-Co?
Co mówią? -mężczyzna uniósł się z zydla i pochylając nad
stołem zachłannie patrzył na runy. -Co w nich widzisz?
-Przeszłość
i teraźniejszość...a tutaj...
-Pytałem
tylko o przyszłość! Nie dałem ci prawa zaglądania wstecz! Które
kamienie o tym mówią?
-O
przeszłości? Te. -Margolota uśmiechnęła się smutno, wskazując
parę run. -A te o teraźniejszości. -dodała.
-To
nie jest istotne! -warknął mężczyzna, jednym ruchem ręki
zmiatając kamienie w bezkształtny stosik.
W
izbie pociemniało. Lepki mrok rozlał się nagle między bielonymi
ścianami, szponiastą czernią dusząc blask zimowego słońca
wpadającego przez niewielkie okienko. Runy zalśniły ostrym,
raniącym oczy blaskiem i zgasły pozostawiając po sobie
nieprzyjemne echo utrwalone na dnie źrenicy.
Stuknęło
przewracane krzesło, głośne, spięte strachem przekleństwo
utonęło w otwartych do krzyku ustach, gdy mrok cofnął się równie
nagle jak się pojawił, oblizując na pożegnanie wysoki próg
chaty.
-Ty...-mężczyzna
obnażył zęby, wpatrując się w Margo z nienawiścią.
-Jarmarczne, kuglarskie sztuczki! -błędnym wzrokiem obrzucił
gładkie kamienie, na których nie było ani śladu runicznych
symboli. -Gdzie moja przyszłość czarownico?! -warknął.
-Sam
przerwałeś zaglądanie w to co będzie. -wieśma nie wyglądała na
przejętą ani mrocznym spektaklem ani złością mężczyzny.
Spokojnie wsypała kamienie do woreczka i powoli, dokładnie
zawiązała troczki. Runom należał się odpoczynek. Długi
odpoczynek.
-Kłamiesz.
-kropelki śliny osiadły na wargach nieznajomego. -Zostawiłem te,
które mówiły o przyszłości! Przeszłość nie istnieje.
Teraźniejszość też nie jest istotna. Po co na nie patrzeć?
Zapomniałem o nich i tak niechaj zostanie!
-Niszcząc
to co było, niszczysz to, co ma się dopiero narodzić. Nie możesz
rwać czasu na podobieństwo starego koca.
-Nie
było tam nic istotnego. Nic, co chciałbym zachować w pamięci.
Nic, na czym chciałbym budować przyszłość.
-Ale
przeszłość istnieje. Bez względu na to, czy nam się to podoba
czy nie. To od nas zależy co zrobimy z przebrzmiałym czasem. Czy
odwrócimy się do niego plecami i ruszymy do przodu popełniając te
same błędy i zataczając koło....czy też wyciągniemy wnioski i
na bolesnych fundamentach zbudujemy swoje szczęście. -ciepłe,
kobiece palce dotknęły zwiniętej w pięść dłoni. -Nie chodzi o
to, by zapomnieć a o to, by zrozumieć...
Autorką obrazu jest Josephine Wall
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz