-W czasie deszczu wieśmy się
nudzą...-podśpiewywał Smok smętnym barytonem, wypuszczając z nozdrzy
melancholijne kółka fajkowego dymu.
Padało nieprzerwanie kolejny dzień. Deszcz dzwonił o szyby, chylił ku ziemi łodygi irysów, płożył ciężkie
od kwiatów gałęzie kaliny. Nagły chłód po fali upałów skrył w leśnej
gęstwinie pracowite pszczoły, ukrył motyle i nawet elfy nie wyściubiały
nosów ze swych domów czekając aż deszcz w końcu ustanie.
Margo
zdążyła przeczytać już wszystkie książki, posprzątać, parę razy pokłócić
się ze Smokiem, wybić Dżinowi pomysł ożenku z kozą i teraz wertowała
„Smoczną Kuchnię” w poszukiwaniu panaceum na splin podstępnie wkradający
się do nawilgłej ulewą duszy.
-Sernik. -zatrzymała palce na pożółkłej stronicy. -Masz ochotę na sernik?
-Z jakiego sera? -złote oko łypnęło podejrzliwie. Wieśma miała ostatnio
nader dziwne pomysły kulinarne i Smok nigdy tak do końca nie był pewien
co je. W sumie mu smakowało ale że naturę miał analityczną, to wolał
się upewnić.
-Z koziego? -bąknął nieśmiało Dżin
-Z krowiego!
-fuknęła Margo, zmiatając stół ścierką. Kolejny grom przetoczył się na
Prastarą Puszczą. -Zobaczysz, odeślę cię na pustynię! -pogroziła Dżinowi
palcem.
-Tam przynajmniej jest sucho.
-To postawię twoją lampę pod rynną albo zrobię z niej piorunochron! Jak cię trzepnie to ci się kucyk zjeży!
-Który? -zarechotał Dżin, doprowadzając wieśmę do furii.
-Sernik! -warkot Smoka wcisnął Dżina do lampy a kobietę (wciąż prychającą) wymiótł do komórki po sernikowe ingrediencje.
Kruche ciasto jeśli ma pozostać kruche, musi być traktowane na zimno i
bez zbędnych pieszczot. Margolota z powodzeniem korzystała od lat z
pomysłu Kaliny (Kalina zasłużyła na osobną baśń, więc teraz nic więcej o
niej nie wspomnę), która zamiast rozdrabniać masło dłonią ściera je na
tarce buraczanej. Tak też i wieśma zrobiła tym razem. Zamienione w
wiórki 160g zimnego masła w mig połączyło się z 240g mąki orkiszowej,
80g cukru i dwoma żółtkami, po czym powędrowało do magicznej lodówki (o
lodówce innym razem, bo Smok czeka na Sernik). Kiedy już schłodziło się
należycie (około pół godziny), Margo wykleiła 2/3 ciasta wysmarowaną
masłem i wysypaną mąką formę (35 x 24cm), resztę chowając ponownie do
lodówki.
-A gdzie ser? -Smok nieco stropiony spojrzał na ciasto w blaszce, które wieśmia zajadle dziurawiła widelcem.
-Będzie. Za chwilę.
Blacha na 15 minut powędrowała do rozgrzanego pieca (wulkaniczny
kameleon wskazywał 200 stopni) a Margo w tym czasie zabrała się za
przygotowywanie mesy serowej. Kilogram zmielonego twarogu zmieszała ze
100 ml słodkiej 30% śmietany, dodała 3 czubate łyżki mąki ziemniaczanej.
Żółtka czterech jajek utarła z 300g cukru pudru i cukrem z prawdziwą
wanilią, po czym wciąż ucierając, stopniowo dodawała do kogla-mogla
masę serową. Na sam koniec wymieszała wszystko z ubitą na sztywno pianę z
białek. Rodzynek nie dodała...bo Smok zjadł je już drugiego dnia ulewy.
Wyjąwszy podpieczone ciasto z pieca wyłożyła na nie masę serową.
Pozostałe w lodówce ciasto rozwałkowała cieniutko i krojąc je na
paseczki ułożyła na serze zgrabną kratkę (no dobrze, może nie taką znowu
zgrabną, ale gromy za oknem sprawiały, że ręka wieśmie zadrżała). Teraz
wystarczyło wsunąć blachę do pieca, zmniejszyć temperaturę do 180
stopni (dla dociekliwych – kameleon zmienia barwę z czerwonej na
pomarańczową)...i czekać około godzinki aż sernik się upiecze.
***
-Jak się zwie to ciasto? -Smok mlasnął rozwidlonym językiem, nakładając sobie kolejną porcję sernika.
-Sernik Krakowski. -odparła wieśma, z niewinnym uśmiechem patrząc, jak pazurzasta łapa zastyga nad talerzem.
-Krakowski? -Smok z trudem przełknął słodki okruszek. W brzuchu
zaburczało mu ostrzegawczo, gdy wróciły wspomnienia pewnego dość
niefortunnego posiłku jaki miał okazję spożyć w towarzystwie szewczyka i
barana. -A te...kropeczki w serze to...to co jest? -bąknął.
-Siarka mi się skończyła, to zastąpiłam ją wanilią. -Margo nałożyła Smokowi olbrzymi kawał sernika. -Smocznego, mój drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz