Pierwsza, wiosenna burza
rozpętała się nagle, porywając świat w szalony taniec żywiołów. Wiatr
zakręcił młynka koronami drzew, wstrząsnął gałęźmi niczym niedźwiedź
strząsający z grzbietu kurz zimowego snu, zagwizdał przeciągle. Nawałnica
skoczyła do jego stóp z rozradowanym uśmiechem wiernego psa. I już
śmignęła za błyskawicą, już aportowała piorun za piorunem, chłostała
falami deszczu z sino-granatowych, ciężkich chmur.
Margolota lubiła
burzę, ale prawdę mówiąc najbardziej lubiła ją w ciepłym zaciszu
własnej chatki. Teraz, skulona pod smoczym skrzydłem podskakiwała z
cichym okrzykiem, gdy tylko jakiś grom nieco bliżej kotlinki uderzył.
Smok ze stoickiem spokojem znosił zarówno dzikie podrygiwania wieśmy jak
i strumienie deszczu spływające po łuskowatym grzbiecie. Wtulony w
ścianę skalistego jaru patrzył tylko, czy aby za bardzo nie wzbiera
potok płynący dnem parowu i cierpliwie czekał na koniec burzy co im
podróż do miasta przerwała. Wprawdzie ostrzegał Margo, mówił, że
powietrze dziwnie ciężkie i nieruchome lepi się do ziemi i pewnie burza
będzie, ale wieśma jak to wieśma. Uparła się i już. Teraz miał w kąciku
paszczy ironiczne „A nie mówiłem”, jednak uznawszy to za kopanie
leżącego, powstrzymał się od zgryźliwego komentarza i dzielnie mókł w
ulewnym deszczu parząc tylko, by Margolocie woda za kołnierz nie
leciała. Zresztą, wiosenna burza umknęła równie nagle jak się pojawiła,
pozostawiając po sobie ozonowy zapach świeżej, mokrej trawy i rozmiękłej
ziemi.
-Nic nie mów. -fuknęła wieśma wysuwając piegowaty nos spod smoczego skrzydła. -Myślałam, że zdążymy do zamku przez deszczem.
-Nie myl mnie ze smokiem wyścigowym, moja panno. -rozprostował
zdrętwiałe skrzydła. -Ja latam wyłącznie rekreacyjnie. -poczekał aż
wieśma usadowiła się na jego grzbiecie i starając się nie zwracać uwagi
na jęki Margo, której suknia przemokła od mokrego, smoczego grzbietu,
powolutku wzbił się w powietrze.
Choć do zamku przybyli późnym
wieczorem, musiano ich niecierpliwie wypatrywać, bo gdy tylko pazurzaste
łapy smoka dotknęły dziedzińca oświetlonego blaskiem pochodni, już
wrota książęcej siedziby otworzyły się na oścież. Księżna zbiegła z
marmurowych schodów i z gracją unosząc szeleszczący brokat sukni,
przeskakiwała kałuże sunąc na spotkanie wyczekiwanych gości. -Tak bardzo
się bałam, że nie przybędziecie...-szlochała, ocierając oczy jedwabną
chustką. -Ta okropna burza! To Bogowie sprzysięgli się przeciw mojemu
syneczkowi!
-Raczej przeciw mojemu zadkowi...-mruknęła wieśma na
tyle jednak cicho, że tylko Smok ją usłyszał. Zimno jej było, mokro i
nieprzyjemnie. Marzyła teraz tylko o gorącej kąpieli i kubku herbaty z
malinowym sokiem ale sądząc po minie Księżnej, wszelkiego rodzaju
życzenia musiały poczekać.
-Wiesz, mogę chuchnąć i
wysuszyć...-zadudnił jej w głowie cień smoczego chichotu. Prychnęła
tylko jak rozeźlona kotka i poszła za Księżną starając się nie zaplątać w
mokre fałdy sukni.
***
Komnata młodego księcia wyglądała jak
obraz wycięty z baśni o podróżach Sindbada. Na olbrzymim, dębowym biurku
piętrzyły się stosy map i dzienników okrętowych, obok globusa umocowano
złoty drążek na którym przysypiała znudzona papuga. Półki zapełniały
futerały z lunetami i przyrządy do kreślenia map, księgi i atlasy. Na
ścianach powieszono obrazy przedstawiające najdalsze zakątki świata i
fantastyczna stwory czające się w głębinach. Nawet książęce łoże miało
kształt kapitańskiej koi. Tylko młodzieniec leżący nieruchomo w
atłasowej pościeli nie wyglądał na wilka morskiego. Blade, zapadnięte
policzki, sine cienie zarysowane pod linią rzęs, bezwładne, białe jak
śnieg dłonie spoczywające na kołdrze spowijały młodego księcia w cichą
mgłę szarości na krawędzi światów.
-Nikt nie potrafi go obudzić.
-szlochała księżna. -Wzywaliśmy medyków ze wszystkich stron królestwa.
Okadzali go ziołami, odczyniali uroki, śpiewali pieśni i modlili się do
bogów. Nic. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić...
-Przygotować mi
gorąca kąpiel i herbatę z malinami. -wieśma nie bacząc na sfatygowaną
suknię, przysiadła na skraju łoża. -Twoje biadolenie nic tu nie pomoże.
Lepiej służbie wydaj polecenie by Smokowi strawę podali i grzane wino
przynieśli. Młody książę jest daleko stąd i chwilę potrwa nim namówię go
do powrotu. -położyła dłoń na czole uśpionego młodzieńca.
-Pani?
-Smok z galanterią wskazał księżnej drzwi. -Margolota dobrze wie co
robi. -powiedział uspokajająco, choć w głębi smoczej duszy zastanawiał
się czy aby na pewno.
Autorem obrazu jest Branko Zivkovic
Młodzieniec żeglował po morzu oddzielającym dwa światy... i nie mógł się zdecydować, w którym chce pozostać... może tu, a może tam... Przypomina mi to pewien tydzień bezradnego acz nie bezczynnego oczekiwania i nadziei, dla nas historia zakończyła się radośnie. Młodego księcia też uda się wybudzić, bo jeśli ktokolwiek jest w stanie przekonać go do powrotu, to tylko Margo i Smok
OdpowiedzUsuńTak, jakbyś znała tą baśń...
UsuńTylko jedną z wielu możliwych wersji ;) Już się nie mogę doczekać na kolejną część Twojej baśni.
UsuńSmok -gentleman. To lubię! :-) Czy książę opowie, gdzie był i co śnił? Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńO tym już dzisiaj, za parę godzin.
Usuń