Świt chciwie wypijał krople rosy pozostawione na trawie przez umykającą
noc, łaskotał senne owady ciepłem słonecznych promieni, rozwijając
barwną suknię wiosennego dnia.
Wieś na granicy Prastarej Puszczy
budziła się porykiwaniem krów dostojnie sunących na pastwiska,
poskrzypywaniem żurawi, zanurzających długie szyje w lodowatej ciemności
studni. Już pierwsze pozdrowienia pędziły między
płotami, przeskakując z ust do ust otwartych ziewnięciem, już gęsi
białym korowodem dreptały ku pobliskiej strudze a koguty przekrzykiwały
się w chrypliwych piosenkach. I tylko Siniger spał, zamotany w pierzynę,
z nosem schowanym w pierzastość białej poduszki. Śnił.
O
podziemnej krainie pełnej dusznego mroku, o Królowej w czarnej sukni,
której twarz ginęła na krawędzi zrozumienia a której rysów nijak nie
mógł sobie przypomnieć. Śnił o tęsknym kląskaniu słowika ukrytego w tym
bzie, co rośnie przy margosiowej chatce...o dotyku ciepłych palców i
miękkości warkocza splecionego z pospiesznego szeptu.
-Jużem
myślał, że cię jaka choroba powaliła. -kowal bez pardonu ściągnął
pierzynę z Bajarza, podstawiając mu pod nos drożdżową bułkę, suto
posypaną kruszonką. -Wieśmę spotkałem jak na targ biegła, prosiła
przekazać.
-Bułkę...-wymamrotał nieprzytomnie Siniger, przecierając sklejone snem powieki.
-Ano. Mówiła, że pewnie głodny będziesz i żeby cię nie budzić, boś noc
miał pełną przygód. -mężczyzna zaśmiał się rubasznie i poklepał Barda po
ramieniu, nieomal nie zrzucając go z łóżka. -No no!
-Pełną
przygód...jasne. -Sinigerowi wreszcie udało się otworzyć oczy. Powiódł
spojrzeniem po izbie. Ostatnie co pamiętał to list dostarczony przez
kuriera. Potem...Potem snuła się baśń. Czytał ją, czy mu się śniła. I
skąd Margo...?
Wiedział, że nie zapyta wieśmy co stało się tej nocy.
Na pewne pytania nie trzeba znać odpowiedzi. Wystarczyło samo to, że
istniały.
***
Wieśma zebrała w ściereczkę okruchy bułki z
kuchennego stołu i dolała do kubków naparu z pokrzywy i szałwii.
Potrzebowała tego szczypiącego ostrością smaku, rozchodzącego się po
ciele energetycznym ciepłem.
-Nawet nie zapytasz? -rzuciła, siadając naprzeciw Smoka i otulając dłońmi gorący kubek.
-Po co? Byłem tam. Cały czas cię prowadziłem. -złote spojrzenie znieruchomiało. Trwało otoczone parą unoszącą się znad ziół.
-Czemu mi nie powiedziałeś? -w zmęczonym głosie zabrzmiał cień wyrzutu. Ćma. Jak mogła się nie domyślić.
-Bo musiałaś wierzyć, że jesteś tam sama. To była twoja droga i twoje
zadanie. Kto wie, jakbyś postąpiła czując wsparcie będące na
wyciągnięcie ręki.
-Kto wie...-wyszeptała Margo.
Bez za oknem pachniał oszałamiająco.
***
Wiatr wpadł do pokoju przez otwarte okno, zaszeleścił gęsto zapisanymi
kartkami leżącymi na biurku, furkotnął w lotce pióra zaciśniętego w
nieruchomej dłoni. Słońce zajrzało ciekawie za firankę uniesioną
podmuchem, zamigotało zajączkami na okularach bajarza, odbijając złoty
blask w martwych, szeroko otwartych oczach. Atrament z przewróconego
kałamarza zasechł lepką, oleistą strugą kończącą się u ostrej niczym
brzytwa stalówki.
Baśń została napisana. Bajarz niósł ją do Władcy, by odczytać na wielkim turnieju bardów.
Jest nieskończenie wiele światów...
Nieskończenie wiele rzeczywistości...
Nieskończenie wiele miejsc, gdzie baśń pisana atramentem zrodzonym w sercu mroku, może tchnąć życie w dusze słuchaczy.
Jednak to nie jest świat, w którym żyje Margolota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz