13 maj 2014

__część3__

Popiół. Tym jednym słowem można było określić powietrze. Nieruchome i martwe tak, jakby do podziemnej krainy nigdy nie zawitał najmniejszy powiew wiatru. Właściwie co miałby tu robić wiatr? Nie było nasionek, które mógłby przenosić z miejsca na miejsce, nie było chmur, które gnałby po niebie zapowiedzią ożywczego deszczu. Nawet sama ciemność nie była tak nasycona, jak wydawało się wieśmie w pierwszej chwili. Brakowało jej...życia. Trwała spłowiałym bezkolorem ledwie zauważalnie tonując głębszy cień na pniach potężnych drzew.
Dopiero po chwili zdezorientowany umysł dostrzegł, co było nie tak. Drzewa nie wyrastały z ziemi. To, co wczepiało się w ostre osuwiska kamieni nie było węzłowatymi korzeniami a gałęźmi bezlistnych koron. Gdy Margo podniosła głowę zobaczyła, że korzenie giną gdzieś w owej mrocznej szarości niczym rysunek rozmazany znudzoną ręką artysty.
-Rosą do góry nogami...? -kobieta pomna słów Smoka mocniej naciągnęła kaptur, równocześnie kryjąc pod płaszczem migoczące zawiniątko. Szept zamarł gdy tylko opuścił usta wieśmy, wchłonięty przez głuchą ciszę. Nie była to cisza jaką znała Margo, taka dzwoniąca w uszach brakiem dziennego harmidru a jednocześnie pełna drobnych iskier życia szeleszczących na krawędzi snu. Gdzieś trzasnęła gałązka, gdzieś jeż przeczesywał leśne runo a komary przędły jękliwą piosenkę. Tu panował martwy bezgłos, w którym delikatny szmer skrzydełek ćmy zabrzmiał niemal jak huk wodospadu. Nawet pozorna szarość owada przy spopielałym bezkolorze podziemnego świata, zdała się eksplodować tęczą motylich barw.
Ćma usiadła na wyciągniętej dłoni, połaskotała palce wieśmy gałązkami czułków i wzbiła się w powietrze niecierpliwym trzepotem.
-Prowadź przyjaciółko. -Margo ruszyła pospiesznie za przewodniczką, choć nie miała pojęcia ani skąd ćma wzięła się w królestwie wiecznego mroku ani dokąd ją wiedzie. Szła za drobnym, rozmigotanym punkcikiem choć wydawało jej się, że kierunek jaki obrała ćma nie różni się niczym od innych. To nie było ważne. Czuła, że w którąkolwiek stronę by nie ruszyła, zawsze dotrze tam, gdzie powinna. Czyż tak właśnie nie wyglądała śmierć?
Ostre kamienie wyglądające na zastygłe w czasie osuwisko sprawiały, że Margo musiała bardzo uważać, by stopa nie utknęła jej między poszarpanymi skałami. Jednocześnie każdy nieostrożny krok groził upadkiem na lśniące niczym brzytwa krawędzie kamieni, lub gałęzie martwych drzew, przed którymi ostrzegał ją Smok. Suche, duszne powietrze dławiło oddech, wciskając w płuca popielaty posmak dymu pogrzebowych stosów. Było tak bardzo pozbawione życia, że wydawało się niemożliwym aby niosło w sobie choć odrobinę tlenu. A jednak Margo szła wciąż dalej i dalej, nie tracąc z oczu ćmy przewodniczki.
-Zawracaj! -Smok wylądował między drzewami z bezgłośnym łopotem potężnych skrzydeł. Kamienie zachrzęściły martwo pod pazurami, gdy zbliżył się do wieśmy, odgradzając ją od maleńkiej iskry nocnego motyla. -Zawracaj. -powtórzył natarczywie. -Jeśli pójdziesz dalej, nie uda ci się wrócić. Patrzyłem w karty, wróżyłem z run. Powiedziały mi, że jeśli nie zawrócisz, spotkasz śmierć na swojej drodze.
-Ani karty ani runy nie znają przyszłości. -Margo zatrzymała się przed Smokiem, jeszcze mocniej otulając się płaszczem. -W każdej chwili dokonujemy wyborów, zmieniających to, co przed nami. -spojrzała w opalizujące martwym srebrem oczy. -Jesteś tylko moim lękiem. Niczym więcej. Odejdź i pozwól mi przejść.
-Zawracaj! -rozkaz zacisnął się bolesną obręczą na umyśle kobiety i pękł zetlałym echem dawnych strachów, rozsypując w proch sylwetkę Smoka.
Ćma czekająca na jednym z kamieni poderwała się w górę, gdy tylko wieśma ruszyła w dalszą drogę opadającą teraz w dół, w mglisty parów wyżłobiony w skalnych ścianach. Drzewa rozsunęły się na boki pozostając milczącym pasem na brzegach wąwozu a wieśma, gdy tylko udało jej się pokonać strome zejście, poczuła pod stopami miałki piasek zajmujący miejsce ostrych kamieni. Każdy krok burzył siny, ścielący się tuż przy ziemi opar, płaszcz skręcał mgłę w szare wiry powoli płynące wyschniętym korytem rzeki.
I nagle przez martwe powietrze przebiegł skurcz dusznego powiewu. Szum, najpierw słyszalny na granicy dźwięku przybierał na sile z każdym uderzeniem serca. Woda. Rozszalała kipiel rwała wąwozem wprost na Margolotę. Lada chwila wypadnie zza zakrętu i zmiecie kobietę z powierzchni ziemi.
-Zawracaj! -echo rozpaczliwego krzyku sprawiło, że wieśma szarpnęła się w tył, bezradnie szukając podejścia pod stromą ścianę parowu. Jeszcze chwila, jeszcze sekundy a dziki żywioł dopadnie ją i wgniecie w spopieloną ziemię.
-Nie! -zacisnęła pięści, odwracając się twarzą w kierunku z którego dobiegał narastający łoskot. -Jesteś tylko moim lękiem!
Rycząca kipiel przewaliła się nad drobną figurką zastygłą pośrodku wąwozu, obaliła ją na kolana, zalała duszną lepkością usta otwarte do krzyku i zniknęła w dźwięczącym bezgłosie, pozostawiając po sobie senne pasma wijące się wokół kaszlącej i prychającej kobiety.
-Tylko...moim...lękiem...-wieśma otarła dłonią mokre od łez oczy. -Tylko lękiem.
Ćma czekała...


 Obraz pochodzi z galerii: http://mutiny-in-the-air.deviantart.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz