Popiół. Tym jednym słowem
można było określić powietrze. Nieruchome i martwe tak, jakby do
podziemnej krainy nigdy nie zawitał najmniejszy powiew wiatru. Właściwie
co miałby tu robić wiatr? Nie było nasionek, które mógłby przenosić
z miejsca na miejsce, nie było chmur, które gnałby po niebie
zapowiedzią ożywczego deszczu. Nawet sama ciemność nie była tak
nasycona, jak wydawało się wieśmie w pierwszej chwili. Brakowało
jej...życia. Trwała spłowiałym bezkolorem ledwie zauważalnie tonując
głębszy cień na pniach potężnych drzew.
Dopiero po chwili
zdezorientowany umysł dostrzegł, co było nie tak. Drzewa nie wyrastały z
ziemi. To, co wczepiało się w ostre osuwiska kamieni nie było
węzłowatymi korzeniami a gałęźmi bezlistnych koron. Gdy Margo podniosła
głowę zobaczyła, że korzenie giną gdzieś w owej mrocznej szarości niczym
rysunek rozmazany znudzoną ręką artysty.
-Rosą do góry nogami...?
-kobieta pomna słów Smoka mocniej naciągnęła kaptur, równocześnie kryjąc
pod płaszczem migoczące zawiniątko. Szept zamarł gdy tylko opuścił
usta wieśmy, wchłonięty przez głuchą ciszę. Nie była to cisza jaką znała
Margo, taka dzwoniąca w uszach brakiem dziennego harmidru a
jednocześnie pełna drobnych iskier życia szeleszczących na krawędzi snu.
Gdzieś trzasnęła gałązka, gdzieś jeż przeczesywał leśne runo a komary
przędły jękliwą piosenkę. Tu panował martwy bezgłos, w którym delikatny
szmer skrzydełek ćmy zabrzmiał niemal jak huk wodospadu. Nawet pozorna
szarość owada przy spopielałym bezkolorze podziemnego świata, zdała się
eksplodować tęczą motylich barw.
Ćma usiadła na wyciągniętej dłoni,
połaskotała palce wieśmy gałązkami czułków i wzbiła się w powietrze
niecierpliwym trzepotem.
-Prowadź przyjaciółko. -Margo ruszyła
pospiesznie za przewodniczką, choć nie miała pojęcia ani skąd ćma wzięła
się w królestwie wiecznego mroku ani dokąd ją wiedzie. Szła za drobnym,
rozmigotanym punkcikiem choć wydawało jej się, że kierunek jaki obrała
ćma nie różni się niczym od innych. To nie było ważne. Czuła, że w
którąkolwiek stronę by nie ruszyła, zawsze dotrze tam, gdzie powinna.
Czyż tak właśnie nie wyglądała śmierć?
Ostre kamienie wyglądające na
zastygłe w czasie osuwisko sprawiały, że Margo musiała bardzo uważać,
by stopa nie utknęła jej między poszarpanymi skałami. Jednocześnie każdy
nieostrożny krok groził upadkiem na lśniące niczym brzytwa krawędzie
kamieni, lub gałęzie martwych drzew, przed którymi ostrzegał ją Smok.
Suche, duszne powietrze dławiło oddech, wciskając w płuca popielaty
posmak dymu pogrzebowych stosów. Było tak bardzo pozbawione życia, że
wydawało się niemożliwym aby niosło w sobie choć odrobinę tlenu. A
jednak Margo szła wciąż dalej i dalej, nie tracąc z oczu ćmy
przewodniczki.
-Zawracaj! -Smok wylądował między drzewami z
bezgłośnym łopotem potężnych skrzydeł. Kamienie zachrzęściły martwo pod
pazurami, gdy zbliżył się do wieśmy, odgradzając ją od maleńkiej iskry
nocnego motyla. -Zawracaj. -powtórzył natarczywie. -Jeśli pójdziesz
dalej, nie uda ci się wrócić. Patrzyłem w karty, wróżyłem z run.
Powiedziały mi, że jeśli nie zawrócisz, spotkasz śmierć na swojej
drodze.
-Ani karty ani runy nie znają przyszłości. -Margo zatrzymała
się przed Smokiem, jeszcze mocniej otulając się płaszczem. -W każdej
chwili dokonujemy wyborów, zmieniających to, co przed nami. -spojrzała w
opalizujące martwym srebrem oczy. -Jesteś tylko moim lękiem. Niczym
więcej. Odejdź i pozwól mi przejść.
-Zawracaj! -rozkaz zacisnął się
bolesną obręczą na umyśle kobiety i pękł zetlałym echem dawnych
strachów, rozsypując w proch sylwetkę Smoka.
Ćma czekająca na
jednym z kamieni poderwała się w górę, gdy tylko wieśma ruszyła w dalszą
drogę opadającą teraz w dół, w mglisty parów wyżłobiony w skalnych
ścianach. Drzewa rozsunęły się na boki pozostając milczącym pasem na
brzegach wąwozu a wieśma, gdy tylko udało jej się pokonać strome
zejście, poczuła pod stopami miałki piasek zajmujący miejsce ostrych
kamieni. Każdy krok burzył siny, ścielący się tuż przy ziemi opar,
płaszcz skręcał mgłę w szare wiry powoli płynące wyschniętym korytem
rzeki.
I nagle przez martwe powietrze przebiegł skurcz dusznego
powiewu. Szum, najpierw słyszalny na granicy dźwięku przybierał na sile z
każdym uderzeniem serca. Woda. Rozszalała kipiel rwała wąwozem wprost
na Margolotę. Lada chwila wypadnie zza zakrętu i zmiecie kobietę z
powierzchni ziemi.
-Zawracaj! -echo rozpaczliwego krzyku sprawiło,
że wieśma szarpnęła się w tył, bezradnie szukając podejścia pod stromą
ścianę parowu. Jeszcze chwila, jeszcze sekundy a dziki żywioł dopadnie
ją i wgniecie w spopieloną ziemię.
-Nie! -zacisnęła pięści, odwracając się twarzą w kierunku z którego dobiegał narastający łoskot. -Jesteś tylko moim lękiem!
Rycząca kipiel przewaliła się nad drobną figurką zastygłą pośrodku
wąwozu, obaliła ją na kolana, zalała duszną lepkością usta otwarte do
krzyku i zniknęła w dźwięczącym bezgłosie, pozostawiając po sobie senne
pasma wijące się wokół kaszlącej i prychającej kobiety.
-Tylko...moim...lękiem...-wieśma otarła dłonią mokre od łez oczy. -Tylko lękiem.
Ćma czekała...
Obraz pochodzi z galerii: http://mutiny-in-the-air.deviantart.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz