27 kwi 2014

Dziedzictwo

Wraz z nastaniem cieplejszych dni coraz więcej zaprzęgów sunęło drogą opasującą Prastarą Puszczę. Tabory wędrownych artystów, wyładowane po brzegi wozy kupieckie czy też pocztyliony zostawiające po sobie olfaktoryczny peleng perfumowanych listów. Niektóre zahaczały o wieś przytuloną do ściany lasu by zamożniejsi podróżni mogli spędzić noc w wygodnych, karczemnych pokojach, inne stawały na popas wśród niedalekich łąk. Wszystkie jednak skoro świt ruszały dalej, przed siebie, zostawiając po sobie dopalające się ogniska, słodki uśmiech na ustach uśpionej dziewczyny czy też parę brzęczących monet w mieszku karczmarza.
Jednak pewnego ranka...
Jeszcze senna mgła kładła się w pyle wiejskiej drogi próbując utulić się do drzemki na kocich łbach karczemnego dziedzińca, jeszcze nastroszone przedświtem ptaki czekały na pieśń wschodzącego słońca a już Siniger ziewając szeroko buty wzuł i opatulając się rubaszką w progu chaty stanął. Raz dwa przegryzł bułkę drożdżową co mu wczorajszego dnia wieśma przyniosła, zimnym mlekiem popił i w drogę ku Puszczy ruszył. To jego pora była. Szarówka ledwo co brzaskiem liźnięta, granica między snem a jawą. Tu baśnie swoje znajdywał pod liśćmi paproci brzemiennymi rosą. W owej ciszy nienazwanej, wyszywanej pierwszymi, nieśmiałymi głosikami dziennych ptaków.
Mgła otarła się miłośnie cholewy wysokich butów, przytuliła się do kolan bajarza jak rozespany kot witający towarzysza wędrówek. I już miał Siniger z wiejskiej drogi na puszczańską ścieżkę skręcić, gdy zatrzymał się zdziwiony w pół kroku. W wilgotnej ciszy poranka usłyszał płacz. Żałosne kwilenie niemowlęcia zdało mi się równie nierealne jak świat przykryty mgłą. Bo skąd? Wprawdzie zimą urodził się kowalowi syn, ale teraz już chłopak głos miał tak donośny, że pół wsi na nogi stawiał, gdy matka nie dość szybko mu pierś podstawiła. Z kolei dziecię powite przez Tkaczkę odeszło tak cicho jak i na świat przyszło, nie zdążywszy nawet pierwszego oddechu chwycić. Czy to jego duch z matką rozstać się nie mógł i tkaczkę żałośnie wołał? Siniger ruszył w ślad za zdławionym kwileniem, przyspieszając, gdy na schodach karczmy koszyk wiklinowy ujrzał.
-O i masz tobie...-jęknął, pochylając się nad rozpaczającym zawiniątkiem. Spod sutych fałd wełnianego pledu spojrzały na niego dwa ślepka granatowe jak nocne niebo.
***
Żona karczmarza wzdychając i lamentując raz dwa malcem się zajęła, w pieluszki czyste zawijając. Teraz łkając, że jakiś potwór ostatni taką śliczną panieneczkę na zatracenie zostawił, zakrzątnęła się żywo mleko kozie w garnuszku podgrzewając. Karczmarz podrzuciwszy drew do kominka patrzył stropiony na Sinigera tulącego w ramionach maleńką znajdę. Jeszcze takiego kłopotu nie mieli. Kto dzieciaka na schody podrzucił, to się pewnie nigdy nie dowiedzą. Wozów tyle przejeżdża...Ot. Pozbył się ktoś bękarta i zadowolony.
-Niczego prócz wełnianego koca w koszyku nie było. -burknął. -Żadnego śladu po którym iść można...
-Jakby i był, to wyrodnym rodzicom nie godzi się dziecka oddawać! -fuknęła karczmarka. -U nas powinna zostać!
-Po moim trupie! -mężczyzna spojrzał na żonę wrogo. -Kto wie co to za nasienie. Może jaki pomiot bandycki albo i demoniczny bękart! Oczy czarne jak węgle ma. Diablica ani chybi małego czarta podrzuciła.
-Durnyś jak but. -powiedział cicho bajarz. -Nie czarne oczy ma a granatowe. I nie ważne z jakiej matki czy ojca się urodziła. Czy jej rodzice zbójami byli czy ofiarami ludzkiej niegodziwości. Tego nie wiemy i pewnie nie dowiemy się nigdy. Ale ona jest sobą. Nową, maleńką istotą która dopiero zacznie pisać swoją historię. Jaka będzie, to zależy od tych co ją wychowają.
-Wieśmę wezwać trzeba. Niechaj sprawdzi czy diabła w bachorze nie ma!
-Ano trzeba. -Siniger uśmiechnął się do pucatej buzi ledwo widocznej spod cieplutkiego pledu. Wiedział, że Margo zaraz pojawi się w karczmie. Czuł każdy jej krok, rosę opadającą z gałęzi na pospiesznie splecione warkocze. Słyszał zaspane szepty ptaków ścigające wieśmę na leśnej dróżce i trzepot serca zdyszanego biegiem. Słyszał śmiech ciepły, radosny co na jego wezwanie odpowiedział.
-Dziedzictwo jest jak przekleństwo! -karczmarz zmarszczył brwi spoglądając na uśpione niemowlę.
-Każdą klątwę można odwrócić a ja wiem, kto tego dokonać potrafi. -wieśma otworzyła drzwi karczmy, wpuściwszy przodem towarzyszącą jej Tkaczkę. -Matka.
-Ona nie jest rodzicielką tego dzieciaka! -warknął karczmarz.
-Jest matką. -Siniger wstał i ostrożnie podał Tkaczce śpiące niemowlę.
Nad karczmą wstało słońce. 



Autorem obrazu jest: http://alice-mason.com/

12 komentarzy:

  1. olfaktoryczny peleng perfumowanych listów ....
    Jestes niesamowita! Za kazdym razem gdy zaczynam Ci czytac z niecierpliwoscia czekam na takie perelki.
    słodki uśmiech na ustach uśpionej dziewczyny - inny swiat....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj...jak czytelnicy doceniają takie "drobiażdżki" to mnie aż łaskocze w sercu. Dziękuję! !

      Usuń
  2. google podpowiada że twórcą obrazu jest Alice Mason
    http://alice-mason.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy to ten sam Karczmarz, który jak ciamajda rozlazła płakał na rozdrożu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;) Nie. Tamten wybudował karczmę na rozstajach a ta jest we wsi na skraju Puszczy ;)

      Usuń
    2. Ufffff, wielki kamulec zleciał mi z serducha :)

      Usuń
    3. Tamten też taki całkiem płaczliwy nie był ;) I ma świetne żarcie :D

      Usuń
    4. Jakoś mi tamten nie pasował do tego gburowatego, bo czy mieszkając w Margosiowej wiosce mógłby aż tak się zmienić?
      Pomyliłam Karczmarzy, wstyd, wstyd, wstyd ;)

      Usuń
    5. Ojtam ;) Może tamten miał promocje na szarlotkę i się utrwalił bardziej ;)

      Usuń
  4. Wzruszyłam się... Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. I zrobili jak powinni. :)

    OdpowiedzUsuń