Wraz z nastaniem cieplejszych dni coraz więcej
zaprzęgów sunęło drogą opasującą Prastarą Puszczę. Tabory wędrownych
artystów, wyładowane po brzegi wozy kupieckie czy też pocztyliony
zostawiające po sobie olfaktoryczny peleng perfumowanych listów.
Niektóre zahaczały o wieś przytuloną do ściany lasu by zamożniejsi
podróżni mogli spędzić noc w wygodnych, karczemnych pokojach, inne
stawały na popas wśród niedalekich łąk. Wszystkie jednak skoro świt
ruszały dalej, przed siebie, zostawiając po sobie dopalające się
ogniska, słodki uśmiech na ustach uśpionej dziewczyny czy też parę
brzęczących monet w mieszku karczmarza.
Jednak pewnego ranka...
Jeszcze senna mgła kładła się w pyle wiejskiej drogi próbując utulić
się do drzemki na kocich łbach karczemnego dziedzińca, jeszcze
nastroszone przedświtem ptaki czekały na pieśń wschodzącego słońca a już
Siniger ziewając szeroko buty wzuł i opatulając się rubaszką w progu
chaty stanął. Raz dwa przegryzł bułkę drożdżową co mu wczorajszego dnia
wieśma przyniosła, zimnym mlekiem popił i w drogę ku Puszczy ruszył. To
jego pora była. Szarówka ledwo co brzaskiem liźnięta, granica między
snem a jawą. Tu baśnie swoje znajdywał pod liśćmi paproci brzemiennymi
rosą. W owej ciszy nienazwanej, wyszywanej pierwszymi, nieśmiałymi
głosikami dziennych ptaków.
Mgła otarła się miłośnie cholewy
wysokich butów, przytuliła się do kolan bajarza jak rozespany kot
witający towarzysza wędrówek. I już miał Siniger z wiejskiej drogi na
puszczańską ścieżkę skręcić, gdy zatrzymał się zdziwiony w pół kroku. W
wilgotnej ciszy poranka usłyszał płacz. Żałosne kwilenie niemowlęcia
zdało mi się równie nierealne jak świat przykryty mgłą. Bo skąd?
Wprawdzie zimą urodził się kowalowi syn, ale teraz już chłopak głos miał
tak donośny, że pół wsi na nogi stawiał, gdy matka nie dość szybko mu
pierś podstawiła. Z kolei dziecię powite przez Tkaczkę odeszło tak cicho
jak i na świat przyszło, nie zdążywszy nawet pierwszego oddechu
chwycić. Czy to jego duch z matką rozstać się nie mógł i tkaczkę
żałośnie wołał? Siniger ruszył w ślad za zdławionym kwileniem,
przyspieszając, gdy na schodach karczmy koszyk wiklinowy ujrzał.
-O
i masz tobie...-jęknął, pochylając się nad rozpaczającym zawiniątkiem.
Spod sutych fałd wełnianego pledu spojrzały na niego dwa ślepka
granatowe jak nocne niebo.
***
Żona karczmarza wzdychając i
lamentując raz dwa malcem się zajęła, w pieluszki czyste zawijając.
Teraz łkając, że jakiś potwór ostatni taką śliczną panieneczkę na
zatracenie zostawił, zakrzątnęła się żywo mleko kozie w garnuszku
podgrzewając. Karczmarz podrzuciwszy drew do kominka patrzył stropiony
na Sinigera tulącego w ramionach maleńką znajdę. Jeszcze takiego kłopotu
nie mieli. Kto dzieciaka na schody podrzucił, to się pewnie nigdy nie
dowiedzą. Wozów tyle przejeżdża...Ot. Pozbył się ktoś bękarta i
zadowolony.
-Niczego prócz wełnianego koca w koszyku nie było. -burknął. -Żadnego śladu po którym iść można...
-Jakby i był, to wyrodnym rodzicom nie godzi się dziecka oddawać! -fuknęła karczmarka. -U nas powinna zostać!
-Po moim trupie! -mężczyzna spojrzał na żonę wrogo. -Kto wie co to za
nasienie. Może jaki pomiot bandycki albo i demoniczny bękart! Oczy
czarne jak węgle ma. Diablica ani chybi małego czarta podrzuciła.
-Durnyś jak but. -powiedział cicho bajarz. -Nie czarne oczy ma a
granatowe. I nie ważne z jakiej matki czy ojca się urodziła. Czy jej
rodzice zbójami byli czy ofiarami ludzkiej niegodziwości. Tego nie wiemy
i pewnie nie dowiemy się nigdy. Ale ona jest sobą. Nową, maleńką istotą
która dopiero zacznie pisać swoją historię. Jaka będzie, to zależy od
tych co ją wychowają.
-Wieśmę wezwać trzeba. Niechaj sprawdzi czy diabła w bachorze nie ma!
-Ano trzeba. -Siniger uśmiechnął się do pucatej buzi ledwo widocznej
spod cieplutkiego pledu. Wiedział, że Margo zaraz pojawi się w karczmie.
Czuł każdy jej krok, rosę opadającą z gałęzi na pospiesznie splecione
warkocze. Słyszał zaspane szepty ptaków ścigające wieśmę na leśnej
dróżce i trzepot serca zdyszanego biegiem. Słyszał śmiech ciepły,
radosny co na jego wezwanie odpowiedział.
-Dziedzictwo jest jak przekleństwo! -karczmarz zmarszczył brwi spoglądając na uśpione niemowlę.
-Każdą klątwę można odwrócić a ja wiem, kto tego dokonać potrafi.
-wieśma otworzyła drzwi karczmy, wpuściwszy przodem towarzyszącą jej
Tkaczkę. -Matka.
-Ona nie jest rodzicielką tego dzieciaka! -warknął karczmarz.
-Jest matką. -Siniger wstał i ostrożnie podał Tkaczce śpiące niemowlę.
Nad karczmą wstało słońce.
Autorem obrazu jest: http://alice-mason.com/
olfaktoryczny peleng perfumowanych listów ....
OdpowiedzUsuńJestes niesamowita! Za kazdym razem gdy zaczynam Ci czytac z niecierpliwoscia czekam na takie perelki.
słodki uśmiech na ustach uśpionej dziewczyny - inny swiat....
Oj...jak czytelnicy doceniają takie "drobiażdżki" to mnie aż łaskocze w sercu. Dziękuję! !
Usuńgoogle podpowiada że twórcą obrazu jest Alice Mason
OdpowiedzUsuńhttp://alice-mason.com/
Dziękuję! Już uzupełniam info.
UsuńCzy to ten sam Karczmarz, który jak ciamajda rozlazła płakał na rozdrożu?
OdpowiedzUsuń;) Nie. Tamten wybudował karczmę na rozstajach a ta jest we wsi na skraju Puszczy ;)
UsuńUfffff, wielki kamulec zleciał mi z serducha :)
UsuńTamten też taki całkiem płaczliwy nie był ;) I ma świetne żarcie :D
UsuńJakoś mi tamten nie pasował do tego gburowatego, bo czy mieszkając w Margosiowej wiosce mógłby aż tak się zmienić?
UsuńPomyliłam Karczmarzy, wstyd, wstyd, wstyd ;)
Ojtam ;) Może tamten miał promocje na szarlotkę i się utrwalił bardziej ;)
UsuńWzruszyłam się... Dziękuję.
OdpowiedzUsuńI zrobili jak powinni. :)
OdpowiedzUsuń