17 kwi 2014

Smoczna kuchnia - czyli "Bakaliowy szantaż"

W chatce Margoloty panowała cisza. To było niepokojące. Smok dawno nauczył się, że ową ciszę należy interpretować dokładnie tak, jak pewien szczególny bezgłos towarzyszący dziecięcym zabawom. Nimb tajemniczości ewoluujący w pociętą nożyczkami narzutę, naścienne hieroglify czy ognisko zapalone w miednicy. Tak. Wieśma stanowczo coś kombinowała i należało to sprawdzić jak najszybciej.
Smok podniósł się z niechętnym stęknięciem i opuściwszy przyzbę opromienioną soczystym, wiosennym słońcem, wsadził łeb do izby. Zastygł nieruchomo wpatrzony w ziszczenie się snu o krainie Smoczej szczęśliwości.
Niemal cały stół przykrywał woreczki, miseczki i słoiczki pełne bakalii a Margolota właśnie zabierała się za krojenie suszonych śliwek.
-Czy ty czegoś nie przeskrobałaś? -Smok spod oka popatrzył na wieśmę i ostrożnie zrobił krok w kierunku stołu.
-Nie? Skąd ten pomysł? -uśmiech Margo mógłby konkurować ze słodyczą daktyli połyskujących w wiklinowym koszyczku. -Pomyślałam, że zrobię ci niespodziankę i upiekę keks. -anioł widzący spojrzenie wieśmy spaliłby się ze wstydu, że sam tak nie potrafi.
-Hm...-złote ślepie zerknęło na półkę z książkami, ale cenne woluminy wyglądały na nieuszkodzone jak i smocza fajka, woreczek z tytoniem czy poduszka wypełniona złotymi monetami, na której Smok uwielbiał się wylegiwać (Margolota stanowczo zabroniła mu gromadzenia większej ilości skarbów, gdy kiedyś dawno temu przytargał koronę króla sąsiedniej krainy nie dbając o to, że wciąż tkwiła na królewskiej głowie).
-Dooobrze...-mruknął przeliczając monety. -No mów. Czego chcesz. -westchnął z rezygnacją. Czuł już, że to będzie coś potężnego.
-Wiesz, była u mnie przyjaciółka...-rozszczebiotała się wieśma, wsypując dwie szklanki pokrojonych bakalii do sitka i zalewając je wrzątkiem. -Ta wiedźma ze Stolicy. -dodała i nawet nie patrząc w Smocze ślepia osuszyła bakalie lnianą ściereczką (gdyby miała ręcznik papierowy z pewnością zrobiłaby to ręcznikiem). -Zwierzyła mi się, że potrzebuje amuletu szczęścia. -bakalie zginęły przysypane mączaną mgiełką. - I ma już prawie wszystkie składniki. -wieśma ku zdumieniu Smoka wręczyła mu miseczkę rodzynek wielkich jak karaluchy. -Jedz. -zaświergotała czule i pacnąwszy osłupiałe Smoczysko końcem warkocza, zabrała się za robienie ciasta.
Do utartej na puszystą masę kostki masła dodała 2/3 szklanki cukru.
-No i wracając do amuletu...-ucierany z masłem cukier zgrzytał i piszczał w makotrze chyba ze strachu przed tym co miało dalej nastąpić. -Przyjaciółka pytała mnie, czy nie mogłabym zdobyć dla niej kluczowego składnika. -cztery jajka, jedno po drugim powędrowały do ucieranej masy. -Oczywiście obiecałam, że się postaram...-półtorej szklanki mąki zmieszanej z dwiema łyżeczkami proszku do pieczenia dołączyło do makotry.
-Domyślam się, że miałbym ci w tym pomóc, tak? -Smok pospiesznie wyjadał rodzynki, patrząc jak wieśma dodaje do ciasta parę kropli olejku migdałowego i opruszone mąką bakalie. Duuużo bakalii.
-W sumie to twoja rola byłaby kluczowa w całym przedsięwzięciu. -Margolota przełożyła ciasto do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia (tak, tak, żona krasnoluda wie o co chodzi) i wsunęła blaszkę do pieca nagrzanego do temperatury 180 stopni. ( mniej więcej na godzinkę – czasem trochę dłużej, zależy od blachy. Najlepiej sprawdzić patyczkiem)
-Taaa? Czyli niby co mam zrobić?
-Potrzebujemy jednej łuski z twojego ogona. -wieśma odsunęła się odrobinkę patrząc jak Smok krztusi się ostatnią rodzynką a potem spokojnie przeczekała słuszny wybuch smoczego gniewu.
-Po moim trupie! -warknął, machaniem łapy rozwiewając dym z nadpalonej futryny. -I nie przekupisz mnie rodzynkami!
-A keksem? -Margo otworzyła piecyk wyjmując pięknie zarumienione ciasto. Migdałowy aromat połaskotał zielone nozdrza niosąc ze sobą obietnicę niebiańskiej, bakaliowej uczty.

Ech...To w końcu tylko jedna łuska...



ps. Na zdjęciu keks jest jeszcze ciepły i z tego właśnie powodu przekrojenie go nie było wcale łatwe. Po wystygnięciu kroi się idealnie i bakalie nie wędrują za nożem. Niestety, gdybym czekała aż wystygnie nie miałabym czego fotografować

4 komentarze:

  1. Na miejscu Smoka oddałabym i dwie, hmmm... trzy?, łuski za taki keks. Ojej!
    Alem się zrobiła keksowo głodna. Się wezmę. I zrobię. Sama. Jak Margolota.
    A czy amulet, o którym Margolota słodko świergoli też można wykonać samodzielnie? Łuski smocze zdobyć trudno, ale co łatwo przychodzi rzadko cenne bywa. Gdyby zaś mogły to uczynić jedynie siły fachowe, to może jakiś namiar na wieśmę ze Stolicy? Blisko bym miała... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieśma jak sama nazwa wskazuje wioskowym stworzonkiem jest i od Stolicy trzyma się z daleka. Jednak od czego własne łapki? Tak myślę właśnie, ze samodzielnie zrobiony amulet największą moc ma i najlepiej działa. Byle tylko odpowiednio się "nastroić" i odpowiednie myśli w niego tchnąć :). I nie trzeba smoczej łuski nawet. Ot, kawałek drewna czy kamyk co sam do rąk przyjdzie...najlepszy jest. Znak runiczny na nim wyryć, troszku poczarować i już :)

      Usuń
  2. a to ci łasuch z tego smoka:))))

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie wiem, nie wiem. Keksów można się kiedyś doczekać, a łuska odrośnie? Jak nie to skaza na urodzie. Taki keks najbardziej lubię :)

    OdpowiedzUsuń