16 kwi 2014

Obrączka

Jak zdążyliście się już przekonać, Prastara Puszcza nie była zwykłym lasem, o ile w ogóle gdzieś istnieje taki zupełnie zwykły las. W każdym razie w wypadku Puszczy dziwnym zdawał się fakt, że przy każdej dróżce nie postawiono tabliczek ze szczegółowym opisem niebezpieczeństw jakie mogły spotkać nie dość ostrożnego wędrowca.*
Nawet nim podniosło się coś z ziemi i zabrało do domu, trzeba było się temu uważnie przyjrzeć czy aby właśnie nie chowa się do kieszeni trollowego szkraba albo nie unosi w siną dal domu maleńkiego skrzata. O tak, grzybiarze mieli w Prastarej puszczy ciężki orzech do zgryzienia i najczęściej przed zerwaniem dorodnego prawdziwka, pukali delikatnie w brązowy kapelusz nasłuchując, czy im kto nie odpowie.
Nie można się zatem dziwić Margolocie, że wracając z czwartkowego targu nawet na chwilę się nie zatrzymała, widząc w pyle złocisty blask obrączki.
Już ona znała takie pierścienie...Nakładasz takie cacko na palec, pojawia się przed tobą gałka oczna bredząca w jakiejś obcej, zgrzytliwej mowie i nagle okazuje się, że musisz rzucać wszystko i iść bogowie wiedzą gdzie, żeby świat uratować. O nie. Nigdy! Wieśma była wieśmą stacjonarną. Kochała swoją chatkę i nie miała zamiaru walczyć z siłami ciemności dalej niż w najbliższej okolicy.
A jeśli ktoś inny podniesie nieszczęsny pierścień?
Margolota zatrzymała się w pół kroku i zawróciwszy, niechętnie schyliła się po złociste kółeczko. Nie miała pod ręką ogniska, żeby sprawdzić czy jakich nienawistnych, ukrytych run ciemne moce na nim nie wyryły, jednak litery wygrawerowane na obrączce zdały się całkiem zwyczajnym, elfim pismem. „Na zawsze twoja Wierzba Płacząca”. Hm...
Ostatni raz wieśma widziałam Wierzbę roniącą łzy szczęścia na swoim własnym ślubie. Cóż się mogło stać takiego, że teraz ślubny pierścień miast zdobić serdeczny palec męża, poniewierał się w przydrożnym pyle?
Margolota nie miała zamiaru pozostawić tego pytania bez odpowiedzi. Wytarłszy pierścionek w połę kubraczka wsunęła go do kieszeni i zboczywszy z drogi do domu, ruszyła w kierunku elfiej dziedziny, gdzie mieszkało świeżo upieczone małżeństwo.
Na polance opromienionej słońcem, pod obsypaną kwieciem dziką jabłonią stała sobie niewielka, wesolutka chatka. Może i w innych krainach elfy mieszkają w przepysznych pałacach, sięgających nieba strzelistymi wieżycami albo też wiją sobie gniazda w koronach potężnych drzew. Tutaj jednak szkoda było elfom Ziemi na duszenie jej budowlami z kamienia i marmuru a klimat z siarczystą zimą i upalnym latem nie nastrajał pozytywnie do komponowania przewiewnych palankinów między gałęziami. Mieszkały więc Elfy w chatkach z magicznego drewna podarowanego im przez driady i były z tego powodu bardzo szczęśliwe. No. Może z jednym wyjątkiem.
Pakunki, pakuneczki, kufry i skrzynie piętrzyły się przed elfią chatką, zasłaniając ją niemal po sam okap. Na największej skrzyni siedziała zaś Wierzba i płakała rzewnie, raz po raz czerwony nos w chusteczkę haftowaną wysmarkując.
-A cóż tu się dzieje?! -wieśma zdumiona owym niecodziennym widokiem podeszła do szlochającej driady i ukucnąwszy przy kufrze zajrzała w opuchnięte, zapłakane oczęta.
-Wyprowadzam się! -załkała Wierzba. -To małżeństwo było jedną wielką pomyłką!
-Aha...-bąknęła Margo. -Ale jeszcze parę dni temu byłaś zachwycona...
-Byłam...-goryczą w głosie Wierzby można by zaprawiać piołunówkę. -Nie masz pojęcia jaki Elf jest naprawdę! Wprost wytrzymać z nim nie można! Te jego uszy są okropne!
-Mówiłaś, że ci się podobają, że są „takie słodkie”.
-Słodkie?! Słodkie! -ciężko jest płakać i warczeć jednocześnie, ale driada opanowała tą sztukę do perfekcji. -Bardzo słodko, jak ci takie ucho mało oka nie wydłubie kiedy...-Wierzba spąsowiała. -No! Kiedy mało oka nie wydłubie! A te jego śpiewy poranne! Oszaleć można! Ja się jeszcze na drugi bok przewracam a on zaczyna po chacie pląsać i słońce wychwalać. -łzy jak grochy spływały po zarumienionych policzkach. -A potem znika na całe dnie, po lesie gania, niby drzew dogląda..A ja?!
-No wiesz, elfy właśnie takie są. Mają spiczaste uszy, śpiewają i opiekują się drzewami. Tobą przecież też się opiekował. Z tego co pamiętam tak właśnie się poznaliście.
-Ale wtedy był inny!
-Wcale nie byłem inny! -burknął głos zza sterty pakunków i po chwili na polanę wszedł szczęśliwy małżonek. -To ty byłaś inna! Nie płakałaś całymi dniami! Teraz tylko oczy otworzysz już łzy wylewasz. Oszaleć można!
-Chciałam zauważyć, że twoja żona to Wierzba Płacząca. -Margolota wstała, bo już jej kolana ścierpły. -Płacz jest niejako wpisany w jej gatunek. Jednak gdy widziałam ją ostatnio płakała ze szczęścia...
-Wtedy była inna!
-Kiedy?
-No...Wtedy.
-Aha. -pokiwała głową wieśma. -Codzienność wkroczyła z butami w euforyczne zauroczenie i zarysowała cudowny obrazek wypieszczony, wypielęgnowany. Teraz albo w inne ramki go oprawicie, albo nic z tego nie będzie. Elf elfem pozostanie, Wierzba Płacząca wierzbą. Tego nie zmienicie. Ale możecie nauczyć się żyć razem tak, by owe różnice stały się zaletami.
-No ale uszy...-jęknęła Wierzba.
-Zamiast szukać powodów do płaczu uszyj mężowi szlafmycę. -Margo sięgnęła do kieszonki kubraczka i wyciągnąwszy pierścień, wcisnęła go w dłoń elfa. -A ty pamiętaj, że twoja żona też jest drzewem i twojej uwagi potrzebuje. Jeśli nie zapomnicie kim jesteście uda wam się. -powiedziała i obracając się na pięcie poszła ścieżką w wiosenny, rozśpiewany las.

*tabliczki oczywiście kiedyś były, ale pewnej księżycowej nocy wypuściły korzenie, pokryły się liśćmi i teraz trudno już było je odróżnić od zwykłych drzew.**
**jeśli w ogóle istniały zwykłe drzewa.



Obraz pochodzi z galerii: http://shinidamachu.deviantart.com/

2 komentarze:

  1. Ryzykowała podnosząc obrączkę, ale jak zawsze miała szczęście. Tak to jest, że się opatrzy, spowszednieje i co robić jak nie ma Margo pod bokiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znając ją, jakby to był JEDYNY PIERŚCIEŃ, to zakopałaby go w piachu i udawała, ze nic o nim nie wie :D

      Usuń