Jak zdążyliście się już przekonać, Prastara
Puszcza nie była zwykłym lasem, o ile w ogóle gdzieś istnieje taki
zupełnie zwykły las. W każdym razie w wypadku Puszczy dziwnym zdawał się
fakt, że przy każdej dróżce nie postawiono tabliczek ze szczegółowym opisem niebezpieczeństw jakie mogły spotkać nie dość ostrożnego wędrowca.*
Nawet nim podniosło się coś z ziemi i zabrało do domu, trzeba było się
temu uważnie przyjrzeć czy aby właśnie nie chowa się do kieszeni
trollowego szkraba albo nie unosi w siną dal domu maleńkiego skrzata. O
tak, grzybiarze mieli w Prastarej puszczy ciężki orzech do zgryzienia i
najczęściej przed zerwaniem dorodnego prawdziwka, pukali delikatnie w
brązowy kapelusz nasłuchując, czy im kto nie odpowie.
Nie można
się zatem dziwić Margolocie, że wracając z czwartkowego targu nawet na
chwilę się nie zatrzymała, widząc w pyle złocisty blask obrączki.
Już ona znała takie pierścienie...Nakładasz takie cacko na palec,
pojawia się przed tobą gałka oczna bredząca w jakiejś obcej, zgrzytliwej
mowie i nagle okazuje się, że musisz rzucać wszystko i iść bogowie
wiedzą gdzie, żeby świat uratować. O nie. Nigdy! Wieśma była wieśmą
stacjonarną. Kochała swoją chatkę i nie miała zamiaru walczyć z siłami
ciemności dalej niż w najbliższej okolicy.
A jeśli ktoś inny podniesie nieszczęsny pierścień?
Margolota zatrzymała się w pół kroku i zawróciwszy, niechętnie schyliła
się po złociste kółeczko. Nie miała pod ręką ogniska, żeby sprawdzić
czy jakich nienawistnych, ukrytych run ciemne moce na nim nie wyryły,
jednak litery wygrawerowane na obrączce zdały się całkiem zwyczajnym,
elfim pismem. „Na zawsze twoja Wierzba Płacząca”. Hm...
Ostatni raz
wieśma widziałam Wierzbę roniącą łzy szczęścia na swoim własnym ślubie.
Cóż się mogło stać takiego, że teraz ślubny pierścień miast zdobić
serdeczny palec męża, poniewierał się w przydrożnym pyle?
Margolota
nie miała zamiaru pozostawić tego pytania bez odpowiedzi. Wytarłszy
pierścionek w połę kubraczka wsunęła go do kieszeni i zboczywszy z drogi
do domu, ruszyła w kierunku elfiej dziedziny, gdzie mieszkało świeżo
upieczone małżeństwo.
Na polance opromienionej słońcem, pod obsypaną
kwieciem dziką jabłonią stała sobie niewielka, wesolutka chatka. Może i
w innych krainach elfy mieszkają w przepysznych pałacach, sięgających
nieba strzelistymi wieżycami albo też wiją sobie gniazda w koronach
potężnych drzew. Tutaj jednak szkoda było elfom Ziemi na duszenie jej
budowlami z kamienia i marmuru a klimat z siarczystą zimą i upalnym
latem nie nastrajał pozytywnie do komponowania przewiewnych palankinów
między gałęziami. Mieszkały więc Elfy w chatkach z magicznego drewna
podarowanego im przez driady i były z tego powodu bardzo szczęśliwe. No.
Może z jednym wyjątkiem.
Pakunki, pakuneczki, kufry i skrzynie
piętrzyły się przed elfią chatką, zasłaniając ją niemal po sam okap. Na
największej skrzyni siedziała zaś Wierzba i płakała rzewnie, raz po raz
czerwony nos w chusteczkę haftowaną wysmarkując.
-A cóż tu się
dzieje?! -wieśma zdumiona owym niecodziennym widokiem podeszła do
szlochającej driady i ukucnąwszy przy kufrze zajrzała w opuchnięte,
zapłakane oczęta.
-Wyprowadzam się! -załkała Wierzba. -To małżeństwo było jedną wielką pomyłką!
-Aha...-bąknęła Margo. -Ale jeszcze parę dni temu byłaś zachwycona...
-Byłam...-goryczą w głosie Wierzby można by zaprawiać piołunówkę. -Nie
masz pojęcia jaki Elf jest naprawdę! Wprost wytrzymać z nim nie można!
Te jego uszy są okropne!
-Mówiłaś, że ci się podobają, że są „takie słodkie”.
-Słodkie?! Słodkie! -ciężko jest płakać i warczeć jednocześnie, ale
driada opanowała tą sztukę do perfekcji. -Bardzo słodko, jak ci takie
ucho mało oka nie wydłubie kiedy...-Wierzba spąsowiała. -No! Kiedy mało
oka nie wydłubie! A te jego śpiewy poranne! Oszaleć można! Ja się
jeszcze na drugi bok przewracam a on zaczyna po chacie pląsać i słońce
wychwalać. -łzy jak grochy spływały po zarumienionych policzkach. -A
potem znika na całe dnie, po lesie gania, niby drzew dogląda..A ja?!
-No wiesz, elfy właśnie takie są. Mają spiczaste uszy, śpiewają i
opiekują się drzewami. Tobą przecież też się opiekował. Z tego co
pamiętam tak właśnie się poznaliście.
-Ale wtedy był inny!
-Wcale nie byłem inny! -burknął głos zza sterty pakunków i po chwili na
polanę wszedł szczęśliwy małżonek. -To ty byłaś inna! Nie płakałaś
całymi dniami! Teraz tylko oczy otworzysz już łzy wylewasz. Oszaleć
można!
-Chciałam zauważyć, że twoja żona to Wierzba Płacząca.
-Margolota wstała, bo już jej kolana ścierpły. -Płacz jest niejako
wpisany w jej gatunek. Jednak gdy widziałam ją ostatnio płakała ze
szczęścia...
-Wtedy była inna!
-Kiedy?
-No...Wtedy.
-Aha. -pokiwała głową wieśma. -Codzienność wkroczyła z butami w
euforyczne zauroczenie i zarysowała cudowny obrazek wypieszczony,
wypielęgnowany. Teraz albo w inne ramki go oprawicie, albo nic z tego
nie będzie. Elf elfem pozostanie, Wierzba Płacząca wierzbą. Tego nie
zmienicie. Ale możecie nauczyć się żyć razem tak, by owe różnice stały
się zaletami.
-No ale uszy...-jęknęła Wierzba.
-Zamiast szukać
powodów do płaczu uszyj mężowi szlafmycę. -Margo sięgnęła do kieszonki
kubraczka i wyciągnąwszy pierścień, wcisnęła go w dłoń elfa. -A ty
pamiętaj, że twoja żona też jest drzewem i twojej uwagi potrzebuje.
Jeśli nie zapomnicie kim jesteście uda wam się. -powiedziała i obracając
się na pięcie poszła ścieżką w wiosenny, rozśpiewany las.
*tabliczki oczywiście kiedyś były, ale pewnej księżycowej nocy wypuściły
korzenie, pokryły się liśćmi i teraz trudno już było je odróżnić od
zwykłych drzew.**
**jeśli w ogóle istniały zwykłe drzewa.
Obraz pochodzi z galerii: http://shinidamachu.deviantart.com/
Ryzykowała podnosząc obrączkę, ale jak zawsze miała szczęście. Tak to jest, że się opatrzy, spowszednieje i co robić jak nie ma Margo pod bokiem :)
OdpowiedzUsuńZnając ją, jakby to był JEDYNY PIERŚCIEŃ, to zakopałaby go w piachu i udawała, ze nic o nim nie wie :D
Usuń