31 mar 2014

Zaraza

Ostatnio we wsi nie działo się najlepiej. Jeden drugiemu do oczu skakał, sztachetą plecy macał. Krew nie woda a jak się do tej krwi nieco zacnego trunku doleje to i uszanka na łbie dymić niektórym zaczynała. Co gorętsza głowa za widłami zaczynała się rozglądać albo babom innych tematów do plotek dostarczała, wyłażąc ze stodoły ze słomą we włosach. Bo i w kobiety jakby piorun strzelił. Obracały jadowitymi językami, jazgotały między sobą. Byle głośniej, byle dosadniej. A to o miedzę się za warkocze brały, a to o psa, co uniesiony ogólnymi nerwami Bogu ducha winną kurę życia pozbawił. Strach!
W końcu kowal, chłop spokojny i wielkiego serca cęgami o polepę w kuźni prasnął i skórzany fartuch w kąt cisnąwszy do wieśmy po ratunek poszedł.
-Wytrzymać już nie można! -westchnął, przysiadłszy na gościnnym krześle. -Wrzask, hałas od rana do wieczora, jakby ich co pogryzło. -z wdzięcznością przyjął od Smoka fajkę nabitą aromatycznym tytoniem i zaciągnął się głęboko. -A nawet w nocy ciszy nie ma bo psy wyją.
-Pieski odreagować muszą. -Margolota uchyliła drzwi chaty, żeby wypuścić fajowy dym, snujący się miękkimi meandrami po izbie. -Ale i nic nie dzieje się bez przyczyny. -dodała, patrząc bystro na kowala. -Chochliki bawią się skacząc na rzece z kry na krę, więc nie sądzę, żeby namieszały ludziom w głowach. Na targu też nikt nikogo nie oszukał, z tego co mi wiadomo Smoka we wsi dawno nie było, więc i on przyczyną waśni być nie może.
-Że niby ja? -obruszył się Smok.
-Prawda jaką mówisz bywa czasem bolesna i niektóry żywo na nią reaguje. -Margolota uśmiechnęła się wesoło. -Sam mnie kiedyś uczyłeś, że czasem trzeba ową gorzką prawdę w kolorowy papierek zapakować. Nim się kto natrudzi, żeby go odwinąć to ochłonie odrobinkę i za siekierę nie chwyci, tylko zastanowi się nad sobą, nad prawdą, nad światem.
-No to w naszej wsi bardzo takich kolorowych papierków brakuje. -kowal pokiwał głową. -Lada dzień a krew się poleje i to przez co? Przez kłótnię piekarza z piekarzową!
-A o cóż się oni poróżnili? -wieśma zrobiła okrągłe oczy. Wszak z tego co pamiętała, stadło to było spokojne i nie wadzące nikomu. Kochające się, niczym dwa gołąbki.
-A żeby kto wiedział...Dość, że najpierw ze sobą koty drzeć zaczęli, potem rodzinę we własne zacietrzewienie wciągnęli a teraz już cała osada wojuje. Jak zaraza się to rozprzestrzenia.
-Prawda. Jak zaraza. -przytaknęła wieśma i spakowawszy do koszyka parę tajemniczych buteleczek, skinęła na kowala. -Zatem trzeba lekarstwo podać tam, gdzie choroba powstaje, bo zajmowanie się samym skutkiem na niewiele się przyda. Idziemy do wsi z ową zarazą się rozprawić. -zakomenderowała.
I poszli. Prosto do chaty, z której prócz smakowitego zapachu świeżo pieczonego chleba, dobywał się wprost nieziemski rwetes.
Awantura na szczęście ucichła jak ucięta nożem, gdy tylko wieśma zapukała do drzwi. Zakotłowało się tylko, zaszurało i u progu stanęła gospodyni czerwona jak piwonia. Posapując ciężko chowała za sutą spódnicą wielką, żeliwną patelnię. Ani chybi argument w wymianie zdań z mężem. Mąż za to spojrzał na Margolotę ponuro, spod radośnie wybujałego sińca i splótłszy ręce na piersiach ostentacyjnie odwrócił się do okna.
-Czego? -burknął. -Już następna przylazła, żeby jazgotać?
-Jak świat światem nigdy nie jazgotałam. -wieśma uśmiechnęła się promiennie i weszła do chaty. -Ale zawsze mogę się nauczyć. -dodała pojednawczo. -Nigdy nie wiadomo co się człekowi w życiu przyda.
Piekarzowa niechętnie odsunęła się na bok, wpuszczając Margolotę do izby. Na odwiedziny chęci nie miała, ale jeszcze się taki nie narodził, coby zdołał wieśmę powstrzymać przed wejściem tam, gdzie wejść miała ochotę. Patrzyła teraz jak niezwykle zadowolony z siebie gość wypakowuje na stół zawartość wiklinowego koszyka. Butelka nalewki malinowej, druga soku jagodowego, słoik miodu złotego jak promienie słońca...Tyle dobra!
-Tak słyszałam, że ostatnio słodyczy wam zabrakło. -Margo jak gdyby nigdy nic przysiadła na krześle po drugiej stronie stołu, całkowicie ignorując wrogie spojrzenie piekarza.
-Jak baba chleb zmarnowała, to i słodyczy zabrakło. -burknął rozeźlony.
-Trochę soli za dużo sypnęłam a ty mi awanturę zrobiłeś, jakbym co najmniej otruć cię chciała! -fuknęła niewiasta mocniej ściskając rękojeść patelni.
Wieśma spojrzała na jedno i na drugie. -Odłóż to narzędzie przemocy domowej i otwórz malinówkę. -powiedziała do piekarzowej takim głosem słodkim, że kobieta jedno spódnicą furkotnęła i po kieliszki poleciała do kredensu.
-A ty burczeć na mnie przestań, bom nie ze złą myślą do was przyszła a z wizytą sąsiedzką. -tym razem piekarz jakoś się tak skulił w sobie, sklęsł w tej całej złości co nie miała od kogo się odbić i szumu narobić.
-No! -Margolota umoczyła usta w malinowej nalewce i uśmiechnęła się rozradowana. -Chleb co odrobinkę przysłony wyszedł, trzeba na cieniutkie kromeczki pokroić, czosnkiem natrzeć, ziołami wedle uznania doprawić i przyrumienić na patelni. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie pyszne grzanki z tego wyjdą. O wiele bardziej smakowite od awantury, co krew całej wsi psuje.
-Nie mamy nic wspólnego z tym, co we wsi się dzieje! -zaperzył się piekarz, sięgając po swój kieliszek i nieco niepewnie obwąchując zawartość. Wszak to dar od wieśmy był, kto wie, czy po wypiciu w jakiegoś płaza go nie zmieni?
-Nie? -wieśma spojrzała na niego badawczo -Awantura jaką wywołałeś, pozostałaby tylko twoją wojną i umarła równie nagle co się narodziła, gdyby nie znalazła adwersarza w postaci twojej żony. A ty...-tu przeniosła wzrok na piekarzową. -Ochoczo wzięłaś udział w przedstawieniu do którego pisał scenariusz twój mąż. Gdybyś nie poddała się fali jego emocji, nie chwyciła za patelnię, nie karmiłabyś gniewu jaki zaczął wzbierać w waszej chacie. Cóż się dziwić, że wypłynął z niej na fali waszych krewnych i znajomych, rozprzestrzeniając się po całej wsi? Złość jest jak chwast. W porę nie wypielony, ani się spostrzeżesz a zajmie cały ogród.
Spojrzał piekarz na piekarzową. Spojrzała piekarzowa na piekarza.
-A te grzanki...-bąknął niepewnie mężczyzna. -To naprawdę takie dobre?
-Bardzo dobre. -przytaknęła wieśma. 




13 komentarzy:

  1. Oj tak, tak. Złość trzeba spokojem jak głodem brać :). Czasem trudno, ale jak już się zaogni, to trzeba szybko gasić spokojną rozmowa przy... malinówce.
    Uściski i cudownego tygodnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malinówka jest dobra na wszystko ;)
      Słoneczka życzę :)

      Usuń
  2. Samo życie:)ileż mądrości w tym jest:)sama znam takich co w swoją kłótnię rodzinną księdza nawet wciągnęli:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U...taki proboszcz to potrafi gorzej od piekarzowej jazgotać ;)

      Usuń
  3. ...a tu zwykłej-niezwykłej malinówki trzeba było:))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa klimatyczna opowieść:)) Chwilami przypomina "Chłopów" za którymi przepadam. Pozdrawiam Serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko w "Chłopach" nie było Smoka ;)
      Dziękuję za cieplutkie słowa :)

      Usuń
  5. Co karmisz rośnie... trzeba uważać czemu pożywkę się daje :) Nie zawsze ma sie wieśmę z malinówką w zanadrzu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj prawda. Wieśmie z tego wszystkiego malinówka już się zaczyna kończyć.

      Usuń
  6. Grzanki pyszne, za :Chłopami" też przepadam, ale w moim domu nie możemy zdobyć się na porządną kłótnię. A Wiesz czemu ? Bo jesteśmy lenie i nam się nie chce :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudem jest gdy coś złego można w dobro przemienić. Byle tylko złość oczu nie przesłoniła, a miłość je otworzyła to wszystko jest możliwe ♥

    OdpowiedzUsuń