Świtało. Szarość poranka ciekawie zajrzała do
okna pracowni alchemicznej, walcząc o lepsze z mdłym światłem ognika
dopalającego się pod alembikiem.
Eksperyment dobiegał końca. Ostatnie oleiste krople destylatu niemrawo przeciskały się przez
kolejne, szkliste bańki, wędrowały plątaniną rurek by zniknąć w
czeluściach formy ukształtowanej w płomieniach smoczego gniewu (tak
przynajmniej głosiła notatka w katalogu).
Alchemik odczekał chwilę i
wstrzymując oddech zdjął klamry mocujące obie części formy, ostrożnie
odsłaniając skrystalizowany efekt swoich wieloletnich badań. Przetarł
załzawione od dymu oczy.
-Na laskę Gandalfa...a cóż to jest?! -wyszeptał łapiąc się za głowę.
***
Mała, zamykana na podrdzewiały kluczyk kasetka podskakiwała z rosnąca
furią, uderzając w wieko skrzyni. Malowany w jarzębiny kufer stał w
sypialence tuż obok łóżka, gdzie pod ciepłą pierzyną cichutko
pochrapywała wieśma, a przynajmniej starała się pochrapywać, ignorując
narastające dudnienie.
-Błagam...-westchnęła w końcu i wysunąwszy
spod kołdry stopy ustrojone w pasiaste skarpetki, podreptała do
dudniącego kufra. Odkąd wszelkiej maści firmy kupieckie zaczęły
wykorzystywać magiczne lustra do reklamowania swych usług, Margolota
zamknęła komunikator w skrzyni z bielizną i starannie zapomniała o jego
obecności. Do dzisiaj.
-No proszę, pan Alchemik...-ziewnęła, odplątując wełnianą pończochę zawiniętą dookoła lustra.
-Halo? Margo? To ty? -twarz w lustrze wyglądała na zaniepokojoną problemami na wizji.
-Jeszcze nie wiem. Jest za wcześnie...-wieśma ziewnęła raz jeszcze i
zmierzwiła rozczochraną czuprynę. -Mam nadzieję, ze masz dobry powód by
mnie budzić bladym świtem...
Alchemik powiedział cicho parę słów...
Margolota oprzytomniała w mgnieniu oka. W drugim mgnieniu pospiesznie
się ubrała, jednocześnie parząc usta gorącą kawą i dławiąc się okruchami
owsianych ciasteczek. W trzecim już biegła do wsi mając nadzieję, że
zdąży złapać wozaka zmierzającego co piątek do sąsiedniej osady.
Alchemik miał czekać na nią w karczmie na rozstajach a to co chował w
torbie skutecznie przegnało z margosiowego umysłu resztki senności.
-Pokaż! -zażądała, gdy tylko zasapana wpadła do karczemnej izby.
Przyjaciel wtulony w kąt tuż za kominkiem ostrożnie wyjął mały,
owinięty poplamioną szmatką przedmiot i z pietyzmem położył go przed
wieśmą.
-Nie mam pojęcia co to jest...-wyszeptał rozwijając pakuneczek.
Wewnątrz półprzezroczystego, połyskującego złociście kamienia
przelewało się rtęciowe światło. Opalizowało księżycowo na krawędziach,
nikło na chwilę pozwalając rozjaśnić się złotu, by znów wypłynąć oleistą
plamą na powierzchnię.
-Jaki piękny! -zachwyciła się wieśma.
-Niczym jest fizyczność wobec cnót umysłu. -zaszemrał kamień.
-O...-wykrztusiła Margolota.
-No widzisz..Mówiłem ci. On tak cały czas...-jęknął alchemik.
-Czas jest względny. -wtrącił kamień.
-Możesz być cicho choć przez chwilę? -mężczyzna przykrył szmatką owoc swego eksperymentu.
-Być albo nie być...Oto jest pytanie! -dobiegło spod poplamionej szmatki.
-Na mój rozum, to osiągnąłeś sukces. -autorytatywnie stwierdziła Margolota. -Przecież to jest właśnie kamień filozoficzny!
Pracowania alchemiczna Allesandra Gubertiniego
cudny musi być ten kamień filozoficzny i jaki mądry ;)
OdpowiedzUsuńAle trzymać taki w domu...oj... ;)
UsuńNo to brakuje nam Harrego Pottera :)))
OdpowiedzUsuńOj, jego wolałabym w bajkach margosiowych nie widzieć ;)
Usuń:D. I dogodzić tu Alchemikowi. Osiągnął sukces i marudzi ;)
OdpowiedzUsuńAle w domu to bym chyba nie chciala mieć takiego kamienia. Zdecydowanie wolę Smoka :)
Uściski
...ale pewnie świetnie się bawił pracując...
OdpowiedzUsuń