Margolota wracała ze wsi niezwykle zadowolona. Choć ciężki, wiklinowy
kosz dawał się jej we znaki obijając nogi opasłym brzuszyskiem, to
przecież pod lnianą ściereczką same skarby niosła. Jajeczka
od stoickich kur piekarzowej i mały garnczek miodu, który udało jej się
wyprosić od pszczelarza. Teraz, na progu wiosny, płynnego złota jak na
lekarstwo zostało i tylko wieśmowy uśmiech (no i maść na odciski)
sprawiły, że pszczelarz uszczknął nieco ze swych ostatnich zapasów.
Szła więc Margolota do domu, kosz co i rusz z ręki do ręki przekładając,
radując się z zieloności, co na wyścigi przez burą ściółkę przełaziła i
kombinując, coby tu dziś za ciasto wyczarować. Smok oburczał ją
ostatnio za to, że krasnoludzkiej połowicy wszystkie ciastka oddała,
jemu jedynie zapach słodki zostawiając, no to teraz trzeba by uczynić
zadość owemu smutkowi smoczemu.
-Piec coś będziesz? -zainteresował
się, złotym okiem łypiąc w stronę makotry, którą zaraz po powrocie do
chaty na stole ustawiła.
-Ano będę. -wieśma odmierzyła trzy
szklanki mąki orkiszowej i zakrzątnęła się po izbie w poszukiwaniu
cukru, który to musiała od Smoka chować.
-Ciastka? Z rodzynkami? -zapytał mlaszcząc rozwidlonym językiem.
-Nie. Bułeczki. Bez rodzynek.
-Jakie bułeczki?
-No właśnie nie pamiętam jak się nazywały. Coś chyba od nazwiska jakiegoś Niemca? -Margolota zmarszczyła piegowaty nos.
-Alshimer? -usłużnie podpowiedział Smok, starając się ukryć złośliwy uśmiech.
-Kajzer! -fuknęła wieśma. -Kajzerki.
-A..to takie bardzo cesarskie bułeczki. Naprawdę nie mogą być z rodzynkami?
-Pewnie mogą, ale te będą bez rodzynek. I tak skrzydła ci trzeszczą w
stawach, jak chcesz się od ziemi oderwać. Pora przejść na dietę!
-Jasne. Jeszcze trochę a każesz mi jeść tekturę...
-Jaką tekturę? -Margolota wreszcie znalazła cukier ukryty za woreczkiem
suszonych grzybów i dosypała do mąki jedną czubatą łyżeczkę.
-No te chrupkie coś, czym odżywiają się modelki. Czemu tego cukru tak mało? Sypnij więcej!
-Tyle wystarczy. I nie, nie każę ci jeść tektury. -rozkruszyła do
makotry 20g drożdży, dodała dwie łyżki masła, płaską łyżeczkę soli,
wbiła jajko i wlała 3/4 szklanki letniej wody. -Po prostu dziś zamiast
ciastek będą...kajzerki. A teraz proszę. W ramach odchudzania. Smocza
siła robocza. -podsunęła Smokowi makotrę. -Zagniataj do momentu aż
ciasto będzie zupełnie gładziutkie. Potem odstawimy je na dziesięć minut
żeby otrząsnęło się z szoku, a potem znów je zagnieciesz solidnie.
-I znowu odstawiamy? -Smok przykrył miskę z ciastem lnianą ściereczką.
-Tak. Tym razem na godzinę, w ciepłe miejsce. Potem dzielimy je na
osiem części, z każdej formujemy bułeczkę, nacinamy nożem i układamy na
blasze wyłożonej papierem do pieczenia (żona krasnoluda wie o co
chodzi). Bułeczki rosną sobie jeszcze spokojnie z 45 minut a my staramy
się rozpalić piec do temperatury 225 stopni. -Margolota wyciągnęła
kameleona z popielnika, gdzie słodko drzemał w gorącym popiele i
otrzepawszy go delikatnie włożyła do pieca.
Bułeczki wsunięte do
dobrze rozgrzanego pieca piekły się krótko. Wystarczyło 20 minut a były
pięknie przyrumienione i gotowe. Gdy tylko wystygły, wieśma przekroiła
jedną na pół i suto polała złocistym miodem. -Proszę. -wręczyła Smokowi.
Może nie ciastko, ale równie smakowite.
ps. Smok przeczytał
powyższy przepis i podrapał się zafrasowany po łuskach. -Wiesz co,
Margoś. Ja bym jeszcze dopisał na wszelki wypadek: „W trakcie
eksperymentów kulinarnych nie ucierpiało żadne zwierzę”, bo może ktoś
nie pamięta, że mamy wulkanicznego kameleona i będą chcieli takiego
zwykłego do pieca wkładać..Zawsze to rodzina. Daleka, ale...
Wiem, że Margo piecze najlepsze w swoim świecie kajzerki, ale.... ja wracam zawsze wspomnieniami do tych z ulicy Czynszowej w Warszawie. Najlepsze były ze szklanką mleka, takiego mleka z butelki z żółtym kapslem, zimnego. Rano na śniadanie dwie lub trzy kajzerki z dwoma szklankami mleka i do szkoły. Słodko-słone, chrupiące. Pyszne. Nigdy już takich nie jadłam. Piekarnia zamknięta została niedawno, ale piec te wspaniałości zaprzestała dawno. Ach wspomnienia.
OdpowiedzUsuńA Margo coś rozpieszcza nam smoka :)
Was rozpieszczam a Smok korzysta przy okazji ;)
UsuńUwielbiam kajzerki zawsze mi pachną na śniadanie.Pozdrawiam życząc miłej soboty i spokojnego wypoczynku:))
OdpowiedzUsuńI Tobie słonecznego odpoczynku :)
UsuńOch:))ależ mi zapachniało świeżą kajzerką z masłem :)))))no i co ja mam teraz zrobić?:)ewakuować się do kuchni:))czy sobie odpuścić:))))
OdpowiedzUsuńCiasto trochę rośnie, więc może dziś już za późno ;)
Usuńno ja to tylko ciasto mogę robić bo tez jestem na diecie ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe co mój synuś powie na takie bułeczki.
OdpowiedzUsuńP.S. Dobrze, że Smok dba o kameleony ;)
Uściski