30 mar 2014

Udany eksperyment alchemiczny

Świtało. Szarość poranka ciekawie zajrzała do okna pracowni alchemicznej, walcząc o lepsze z mdłym światłem ognika dopalającego się pod alembikiem.
Eksperyment dobiegał końca. Ostatnie oleiste krople destylatu niemrawo przeciskały się przez kolejne, szkliste bańki, wędrowały plątaniną rurek by zniknąć w czeluściach formy ukształtowanej w płomieniach smoczego gniewu (tak przynajmniej głosiła notatka w katalogu).
Alchemik odczekał chwilę i wstrzymując oddech zdjął klamry mocujące obie części formy, ostrożnie odsłaniając skrystalizowany efekt swoich wieloletnich badań. Przetarł załzawione od dymu oczy.
-Na laskę Gandalfa...a cóż to jest?! -wyszeptał łapiąc się za głowę.
***
Mała, zamykana na podrdzewiały kluczyk kasetka podskakiwała z rosnąca furią, uderzając w wieko skrzyni. Malowany w jarzębiny kufer stał w sypialence tuż obok łóżka, gdzie pod ciepłą pierzyną cichutko pochrapywała wieśma, a przynajmniej starała się pochrapywać, ignorując narastające dudnienie.
-Błagam...-westchnęła w końcu i wysunąwszy spod kołdry stopy ustrojone w pasiaste skarpetki, podreptała do dudniącego kufra. Odkąd wszelkiej maści firmy kupieckie zaczęły wykorzystywać magiczne lustra do reklamowania swych usług, Margolota zamknęła komunikator w skrzyni z bielizną i starannie zapomniała o jego obecności. Do dzisiaj.
-No proszę, pan Alchemik...-ziewnęła, odplątując wełnianą pończochę zawiniętą dookoła lustra.
-Halo? Margo? To ty? -twarz w lustrze wyglądała na zaniepokojoną problemami na wizji.
-Jeszcze nie wiem. Jest za wcześnie...-wieśma ziewnęła raz jeszcze i zmierzwiła rozczochraną czuprynę. -Mam nadzieję, ze masz dobry powód by mnie budzić bladym świtem...
Alchemik powiedział cicho parę słów...
Margolota oprzytomniała w mgnieniu oka. W drugim mgnieniu pospiesznie się ubrała, jednocześnie parząc usta gorącą kawą i dławiąc się okruchami owsianych ciasteczek. W trzecim już biegła do wsi mając nadzieję, że zdąży złapać wozaka zmierzającego co piątek do sąsiedniej osady. Alchemik miał czekać na nią w karczmie na rozstajach a to co chował w torbie skutecznie przegnało z margosiowego umysłu resztki senności.
-Pokaż! -zażądała, gdy tylko zasapana wpadła do karczemnej izby.
Przyjaciel wtulony w kąt tuż za kominkiem ostrożnie wyjął mały, owinięty poplamioną szmatką przedmiot i z pietyzmem położył go przed wieśmą.
-Nie mam pojęcia co to jest...-wyszeptał rozwijając pakuneczek.
Wewnątrz półprzezroczystego, połyskującego złociście kamienia przelewało się rtęciowe światło. Opalizowało księżycowo na krawędziach, nikło na chwilę pozwalając rozjaśnić się złotu, by znów wypłynąć oleistą plamą na powierzchnię.
-Jaki piękny! -zachwyciła się wieśma.
-Niczym jest fizyczność wobec cnót umysłu. -zaszemrał kamień.
-O...-wykrztusiła Margolota.
-No widzisz..Mówiłem ci. On tak cały czas...-jęknął alchemik.
-Czas jest względny. -wtrącił kamień.
-Możesz być cicho choć przez chwilę? -mężczyzna przykrył szmatką owoc swego eksperymentu.
-Być albo nie być...Oto jest pytanie! -dobiegło spod poplamionej szmatki.
-Na mój rozum, to osiągnąłeś sukces. -autorytatywnie stwierdziła Margolota. -Przecież to jest właśnie kamień filozoficzny!



Pracowania alchemiczna Allesandra Gubertiniego

6 komentarzy:

  1. cudny musi być ten kamień filozoficzny i jaki mądry ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to brakuje nam Harrego Pottera :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jego wolałabym w bajkach margosiowych nie widzieć ;)

      Usuń
  3. :D. I dogodzić tu Alchemikowi. Osiągnął sukces i marudzi ;)
    Ale w domu to bym chyba nie chciala mieć takiego kamienia. Zdecydowanie wolę Smoka :)
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  4. ...ale pewnie świetnie się bawił pracując...

    OdpowiedzUsuń