13 mar 2014

Bajka o zazdrości

Pewnego razu, jak to w bajkach bywa, drwal spotkał w Prastarej Puszczy piękną kobietę. Zakochał się w niej bez pamięci, z wzajemnością zresztą i rychło wyprawił huczne wesele. Skąd biedny drwal miałby mieć talary na wystawne weselisko? Otóż ów człek żył wyjątkowo dostatnio a to za prawą swej, skądinąd pośledniej profesji. Prastara Puszcza była lasem niezwykłym. W ciemności nocy błękitnawe iskry magii przeskakiwały między drzewami, ciche szepty wplatały się w warkocze gałęzi, czasem rozbrzmiewając głośniejszym śmiechem, śpiewem czy pomrukiem jakiegoś wielkiego zwierza. Żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie odważyłby się ściąć drzewa w owym lesie, bez uprzedniego spytania o zgodę i złożenia należytej ofiary. Z niezwykłych drzew pozyskiwano drewno najcenniejsze w całym królestwie. Zaledwie jedna deska umieszczona w ościeżnicy potrafiła napełnić dom bezpiecznym ciepłem, kołyska wykonana z tego drewna zapewniała spokój i zdrowy sen maleństwu. Z owego drewna wykonywano talizmany ochronne, kostury zapamiętujące drogę do domu i magiczne fajki, z których dym układał się w co tylko sobie właściciel zamarzył.
Jednak Puszcza zazdrośnie strzegła swoich drzew i bardzo rzadko dawała się przebłagać. Drwal zatem musiał być nie tylko człowiekiem wielkiego serca i honoru, ale też niezmordowanym wędrowcem przemierzającym leśne ostępy, jak i doskonałym dyplomatą, potrafiącym przekonać Puszczę do użyczenia drewna.
I taki właśnie drwal pojął za żonę piękną, choć tajemniczą niewiastę.
Żyło im się szczęśliwie i dostatnio, bo odkąd młoda żona zaczęła towarzyszyć drwalowi w jego leśnych wyprawach, wydawało się mężczyźnie, że Prastara Puszcza patrzyła na niego łaskawszym okiem. Czasem tylko, w noc księżycową, gdy drwala zmorzył słodki sen, wymykała się dziewczyna z domu i znikała w osrebrzonej ciemności lasu. Wracała nad ranem, jaśniejąca niczym gwiazda, z suknią mokrą od rosy. Nie raz i nie dwa zobaczył ją zapóźniony gość karczemny. Nie raz i nie dwa drwalowi słówko na osobności wyłuszczył. Drwal jednak tylko ramionami wzruszał mówiąc, że na to się godził i obiecał żonie jej nocnych wędrówek nie śledzić.
Jak to jednak bywa, cudze szczęście kole w oczy sąsiadów. Nie minęło parę miesięcy, gdy po wsi rozpełzły się oślizłe palce plotek.
-Skąd ona jest? -szeptano między opłotkami. -Nikt o niej nic nie wie. Może to jaka wilkołączyca, co nam gardła poprzegryza? Może czarownica, co przed stosem umknęła i na zapadłej wsi nowych ofiar szuka? Czego do lasu po nocy łazi? Oj...Nic dobrego z tego nie wyniknie. Nic dobrego! -kręciły głowami wszystkowiedzące babki.
W końcu owe lodowate palce niepokoju zacisnęły się i na zakochanym sercu drwala. Podczas kolejnej pełni wyśliznął się z chaty i cicho ruszył za żoną w las rozedrgany księżycowym blaskiem. Szli długo. Nie raz i nie dwa drwal myślał już, że między ciemniejącymi kolumnami drzew straci ślad żony, jednak zaraz jej złocisty warkocz błyskał za rozcapierzoną łapą świerkowej gałęzi, migał między liśćmi rozłożystej leszczyny, prowadząc mężczyznę wprost na polanę, gdzie skąpane w księżycowym świetle stał jeden, olbrzymi dąb. Właśnie do owego drzewa podeszła żona a drwal aż oczy przetarł kułakami, nie wierząc w to co widzi. Pod delikatnym dotykiem drobnej, kobiecej dłoni, pobrużdżona kora rozstąpiła się łagodnie a na polanę buchnął blask tak potężny, jakby naraz kto wrota krasnoludzkiego skarbca otworzył. Złoto zatańczyło w drwalowych oczach i zgasło, gdy dziewczyna zatonęła w owym blasku a kora drzewa zamknęła się za nią nie pozostawiając nawet najmniejszej szczeliny.
Długo drwal chodził dookoła dębu. Stukał, pukał, nawoływał. W desperacji próbował nawet kozikiem kory z pnia uszczknąć. Nic z tego. Drzewo pozostało ciche i nieruchome.
Zmarznięty i zły wrócił do chaty, na łóżko się rzucił próbując zasnąć i snem przegonić sprzed oczu roztańczony blask złota. Żonie nie powiedział nic, nie wyjawił złamania danej obietnicy. Starał się zapomnieć. Wyrzucić z umysłu uparcie powracający obraz. W końcu nie wytrzymał. Nad kuflem piwa wyjawił przyjacielowi co widział.
-No to ci się żonka przed nosem chowa. -mruknął przyjaciel, pociągając tęgi łyk piwa. -Ciekawe z kim, skoro tak jej zależało, żebyś nie wiedział. Dobrze ci radzę, zetnij to drzewo póki jeszcze czas.
-Żony pierwej powinienem zapytać...
-Głupoty gadasz. Jeszcze ci umknie do tego dębu, korą się zakryje i nigdy jej więcej nie ujrzysz. Nie jesteś zazdrosny, że twoja połowica znika gdzieś, gdzie ty nie masz dostępu?
I tak ziarno niepewności zostało zasiane.
Drwal zmarkotniał, ucichł. W oczach którymi wodził za żoną było coraz mniej miłości i szczęścia a coraz więcej zazdrości i strachu. Wcześniej nie myślał, że może ją stracić, nie zastanawiał się nad tym kim była i skąd do niego przyszła. Cieszył się samą jej obecnością i blaskiem, jaki wniosła do jego domu.
W końcu pewnej nocy, gdy nieprzeczuwająca niczego żona spokojnie spała, chwycił w garść siekierę i poszedł do lasu. Błądził długo, bo choć miał się za znawcę puszczańskich ścieżek, tej nocy las najwidoczniej uwziął się na niego. Korzenie podstawiał, drogi plątał, raz w bagna wywiódł i tylko cudem się chłop uratował, w ostatniej chwili nogę znad grzęzawiska cofając. Szepty się też niosły między koronami drzew nieprzyjemne aż ciarki po drwalowym grzbiecie przebiegały. Parł jednak do przodu, popychany jedną myślą i nad samym ranem stanął na skraju znajomej polany. Splunął w dłonie i zacisnął palce na trzonku siekiery.
Ostrze gładko weszło w pień dębu. Raz, drugi, trzeci. Odszczepiło płat kory, odsłaniając nagie drewno. Nie jaśniało jednak złotem. Blask nikł za każdym uderzeniem. Szarzał, bladł śmiertelnym całunem, jednak zaślepiony zazdrością drwal niczego nie zauważał. Nie słyszał nagłego szlochu przyniesionego przez wiatr...
Dopiero gdy koło południa dowlókł się do wsi, gdy zobaczył ludzi kłębiących się na podwórzu jego chaty, nagły chłód ścisnął jego serce. Roztrącając lamentujące baby wpadł do izby, gdzie nad nieruchomą, śmiertelnie bladą żoną, pochylała się wieśma.
-To nie prawda, że miłość nie może istnieć bez zazdrości. -powiedziała cicho, podnosząc wzrok na drwala. -Tam, gdzie pojawia się zazdrość, miłość umiera.





Obraz pochodzi z galerii: http://stevedelamare.deviantart.com/

9 komentarzy:

  1. Strasznie smutne i takie prawdziwe...
    Ale i zazdrośc i zawiść ludzka tez tu namieszała. Nie należy się wtrącać do nie swoich spraw...
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę nad dalszym ciągiem tej bajki, bo mi to drwalowe nieszczęście na sercu leży. Przecież każdy ma prawo do naprawienia swoich błędów. W taki czy inny sposób.

      Usuń
    2. Pewnie, że tak! Byle się Drwal nauczł czegoś dobrego...
      Uściski

      Usuń
  2. Taka już człowiecza natura, że im jest szczęśliwszy, tym trudniej mu w to szczęście uwierzyć i... szuka dziury w całym. I to niekoniecznie z zazdrości...
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem dla pragnienia przekonania się, ze naprawdę, ale to NAPRAWDĘ wszystko jest tak jak być powinno...no i czasem okazuje się, że to jego "powinno" różni się nieco od rzeczywistości.

      Usuń
    2. I szczęście pryska jak bańka mydlana...

      Usuń
  3. Piękna przypowieść. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. I takie są skutki picia piwa.... Ja sama zostałam dawno temu wyleczona z zazdrości i uwierzcie mi bardzo mi to w życiu pomogło. Ale nie powiem, okazuję zazdrość mojemu Miśkowi, bo tak troszeczkę trzeba, dla zdrowotności . :)

    OdpowiedzUsuń