Pewnego razu, jak to w bajkach bywa, drwal
spotkał w Prastarej Puszczy piękną kobietę. Zakochał się w niej bez
pamięci, z wzajemnością zresztą i rychło wyprawił huczne wesele. Skąd
biedny drwal miałby mieć talary na wystawne weselisko? Otóż
ów człek żył wyjątkowo dostatnio a to za prawą swej, skądinąd
pośledniej profesji. Prastara Puszcza była lasem niezwykłym. W ciemności
nocy błękitnawe iskry magii przeskakiwały między drzewami, ciche szepty
wplatały się w warkocze gałęzi, czasem rozbrzmiewając głośniejszym
śmiechem, śpiewem czy pomrukiem jakiegoś wielkiego zwierza. Żaden
człowiek o zdrowych zmysłach nie odważyłby się ściąć drzewa w owym
lesie, bez uprzedniego spytania o zgodę i złożenia należytej ofiary. Z
niezwykłych drzew pozyskiwano drewno najcenniejsze w całym królestwie.
Zaledwie jedna deska umieszczona w ościeżnicy potrafiła napełnić dom
bezpiecznym ciepłem, kołyska wykonana z tego drewna zapewniała spokój i
zdrowy sen maleństwu. Z owego drewna wykonywano talizmany ochronne,
kostury zapamiętujące drogę do domu i magiczne fajki, z których dym
układał się w co tylko sobie właściciel zamarzył.
Jednak Puszcza
zazdrośnie strzegła swoich drzew i bardzo rzadko dawała się przebłagać.
Drwal zatem musiał być nie tylko człowiekiem wielkiego serca i honoru,
ale też niezmordowanym wędrowcem przemierzającym leśne ostępy, jak i
doskonałym dyplomatą, potrafiącym przekonać Puszczę do użyczenia drewna.
I taki właśnie drwal pojął za żonę piękną, choć tajemniczą niewiastę.
Żyło im się szczęśliwie i dostatnio, bo odkąd młoda żona zaczęła
towarzyszyć drwalowi w jego leśnych wyprawach, wydawało się mężczyźnie,
że Prastara Puszcza patrzyła na niego łaskawszym okiem. Czasem tylko, w
noc księżycową, gdy drwala zmorzył słodki sen, wymykała się dziewczyna z
domu i znikała w osrebrzonej ciemności lasu. Wracała nad ranem,
jaśniejąca niczym gwiazda, z suknią mokrą od rosy. Nie raz i nie dwa
zobaczył ją zapóźniony gość karczemny. Nie raz i nie dwa drwalowi słówko
na osobności wyłuszczył. Drwal jednak tylko ramionami wzruszał mówiąc,
że na to się godził i obiecał żonie jej nocnych wędrówek nie śledzić.
Jak to jednak bywa, cudze szczęście kole w oczy sąsiadów. Nie minęło
parę miesięcy, gdy po wsi rozpełzły się oślizłe palce plotek.
-Skąd
ona jest? -szeptano między opłotkami. -Nikt o niej nic nie wie. Może to
jaka wilkołączyca, co nam gardła poprzegryza? Może czarownica, co przed
stosem umknęła i na zapadłej wsi nowych ofiar szuka? Czego do lasu po
nocy łazi? Oj...Nic dobrego z tego nie wyniknie. Nic dobrego! -kręciły
głowami wszystkowiedzące babki.
W końcu owe lodowate palce niepokoju
zacisnęły się i na zakochanym sercu drwala. Podczas kolejnej pełni
wyśliznął się z chaty i cicho ruszył za żoną w las rozedrgany
księżycowym blaskiem. Szli długo. Nie raz i nie dwa drwal myślał już, że
między ciemniejącymi kolumnami drzew straci ślad żony, jednak zaraz jej
złocisty warkocz błyskał za rozcapierzoną łapą świerkowej gałęzi, migał
między liśćmi rozłożystej leszczyny, prowadząc mężczyznę wprost na
polanę, gdzie skąpane w księżycowym świetle stał jeden, olbrzymi dąb.
Właśnie do owego drzewa podeszła żona a drwal aż oczy przetarł kułakami,
nie wierząc w to co widzi. Pod delikatnym dotykiem drobnej, kobiecej
dłoni, pobrużdżona kora rozstąpiła się łagodnie a na polanę buchnął
blask tak potężny, jakby naraz kto wrota krasnoludzkiego skarbca
otworzył. Złoto zatańczyło w drwalowych oczach i zgasło, gdy dziewczyna
zatonęła w owym blasku a kora drzewa zamknęła się za nią nie
pozostawiając nawet najmniejszej szczeliny.
Długo drwal chodził
dookoła dębu. Stukał, pukał, nawoływał. W desperacji próbował nawet
kozikiem kory z pnia uszczknąć. Nic z tego. Drzewo pozostało ciche i
nieruchome.
Zmarznięty i zły wrócił do chaty, na łóżko się rzucił
próbując zasnąć i snem przegonić sprzed oczu roztańczony blask złota.
Żonie nie powiedział nic, nie wyjawił złamania danej obietnicy. Starał
się zapomnieć. Wyrzucić z umysłu uparcie powracający obraz. W końcu nie
wytrzymał. Nad kuflem piwa wyjawił przyjacielowi co widział.
-No to
ci się żonka przed nosem chowa. -mruknął przyjaciel, pociągając tęgi
łyk piwa. -Ciekawe z kim, skoro tak jej zależało, żebyś nie wiedział.
Dobrze ci radzę, zetnij to drzewo póki jeszcze czas.
-Żony pierwej powinienem zapytać...
-Głupoty gadasz. Jeszcze ci umknie do tego dębu, korą się zakryje i
nigdy jej więcej nie ujrzysz. Nie jesteś zazdrosny, że twoja połowica
znika gdzieś, gdzie ty nie masz dostępu?
I tak ziarno niepewności zostało zasiane.
Drwal zmarkotniał, ucichł. W oczach którymi wodził za żoną było coraz
mniej miłości i szczęścia a coraz więcej zazdrości i strachu. Wcześniej
nie myślał, że może ją stracić, nie zastanawiał się nad tym kim była i
skąd do niego przyszła. Cieszył się samą jej obecnością i blaskiem, jaki
wniosła do jego domu.
W końcu pewnej nocy, gdy nieprzeczuwająca
niczego żona spokojnie spała, chwycił w garść siekierę i poszedł do
lasu. Błądził długo, bo choć miał się za znawcę puszczańskich ścieżek,
tej nocy las najwidoczniej uwziął się na niego. Korzenie podstawiał,
drogi plątał, raz w bagna wywiódł i tylko cudem się chłop uratował, w
ostatniej chwili nogę znad grzęzawiska cofając. Szepty się też niosły
między koronami drzew nieprzyjemne aż ciarki po drwalowym grzbiecie
przebiegały. Parł jednak do przodu, popychany jedną myślą i nad samym
ranem stanął na skraju znajomej polany. Splunął w dłonie i zacisnął
palce na trzonku siekiery.
Ostrze gładko weszło w pień dębu. Raz,
drugi, trzeci. Odszczepiło płat kory, odsłaniając nagie drewno. Nie
jaśniało jednak złotem. Blask nikł za każdym uderzeniem. Szarzał, bladł
śmiertelnym całunem, jednak zaślepiony zazdrością drwal niczego nie
zauważał. Nie słyszał nagłego szlochu przyniesionego przez wiatr...
Dopiero gdy koło południa dowlókł się do wsi, gdy zobaczył ludzi
kłębiących się na podwórzu jego chaty, nagły chłód ścisnął jego serce.
Roztrącając lamentujące baby wpadł do izby, gdzie nad nieruchomą,
śmiertelnie bladą żoną, pochylała się wieśma.
-To nie prawda, że
miłość nie może istnieć bez zazdrości. -powiedziała cicho, podnosząc
wzrok na drwala. -Tam, gdzie pojawia się zazdrość, miłość umiera.
Obraz pochodzi z galerii: http://stevedelamare.deviantart.com/
Strasznie smutne i takie prawdziwe...
OdpowiedzUsuńAle i zazdrośc i zawiść ludzka tez tu namieszała. Nie należy się wtrącać do nie swoich spraw...
Uściski
Myślę nad dalszym ciągiem tej bajki, bo mi to drwalowe nieszczęście na sercu leży. Przecież każdy ma prawo do naprawienia swoich błędów. W taki czy inny sposób.
UsuńPewnie, że tak! Byle się Drwal nauczł czegoś dobrego...
UsuńUściski
Taka już człowiecza natura, że im jest szczęśliwszy, tym trudniej mu w to szczęście uwierzyć i... szuka dziury w całym. I to niekoniecznie z zazdrości...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Czasem dla pragnienia przekonania się, ze naprawdę, ale to NAPRAWDĘ wszystko jest tak jak być powinno...no i czasem okazuje się, że to jego "powinno" różni się nieco od rzeczywistości.
UsuńI szczęście pryska jak bańka mydlana...
UsuńPiękna przypowieść. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńI ja dziękuję :)
UsuńI takie są skutki picia piwa.... Ja sama zostałam dawno temu wyleczona z zazdrości i uwierzcie mi bardzo mi to w życiu pomogło. Ale nie powiem, okazuję zazdrość mojemu Miśkowi, bo tak troszeczkę trzeba, dla zdrowotności . :)
OdpowiedzUsuń