Nich sobie mówią co chcą. Że to amerykańskie, kiczowate święto. A ja lubię Walentynki. Puchato-serduszkowo-misiaste. Słodkie.
Już jakiś czas temu oblizywałam się na widok tortu jaki znalazłam na moim ulubionym kulinarnym blogu ... i z trudem powstrzymywałam ślinotok aż do niedzieli. Dziś rano wreszcie upiekłam to ciacho. Mmmm..pycha!
Bardzo czekoladowy, z lekką nutą kawy.
jej mniam - pakuję się i jadę: zostawcie jeden kawałek!
OdpowiedzUsuńDawaj dawaj Aniu... bo już tylko połowa została :))
OdpowiedzUsuńAga , nie masz serca , czekoladowe i do tego kawowe .... Mniam
OdpowiedzUsuńPyszności, chętnie i ja wybrałabym się na to ciasteczko...szkoda,że tak daleko;/
OdpowiedzUsuńŚlinotoku dostałam...
OdpowiedzUsuńA Walentynki nie są świętem amerykańskim :-P
Narodziło się we Włoszech :-)
Tyle, że Amerykanie "skomercjalizowali" je do bólu.
Ata - o widzisz..to już wiem, czemu je lubię :))
OdpowiedzUsuń