2 cze 2019

Krucza Magia

Czasami nasze serca i dusze wyglądają jak pole bitwy. Cienie tego, co minęło nawiedzają to miejsce przez długie lata ... 
Czasami uparcie odwracamy od nich wzrok, bo ich twarze budzą tyle wspomnień. Czasami błagamy je, aby zostawiły nas w spokoju... A czasami sami je przywołujemy by zadawać im pytania, na które nie ma odpowiedzi... 
Aby wrócić do zdrowia po wielkiej bitwie - musimy najpierw pogrzebać zmarłych, oddać im hołd i opłakać stratę... Ale proces rekonwalescencji nie skończy się tak długo, jak długo nie jesteśmy gotowi, by otrzeć łzy i zwrócić swój wzrok ku przyszłości... Nic nie ułatwia tego procesu bardziej niż krucza magia. 
Moonah
 raven 
 raven 
 raven

13 maj 2019

Baśń o Kapitanie i kapitańskie etui ;)

Przedświt wymknął się różanymi palcami spod rozfalowanej kołdry horyzontu, nieśmiało opromienił kobaltowe niebo miękkimi pocałunkami zaspanego poranka. Przeciągając się rozkosznie rozłożył na falach połyskujący wachlarz słonecznego splendoru.
Rozgrzane pierwszymi promieniami słońca deski pokładu parowały, niosąc za sobą ciepłą woń smoły i soli. Tak znajomą i kojącą jak zapach domu. Bo przecież statek był domem Kapitana. Na nim dorastał. Na uciekającym spod stóp pokładzie stawiał pierwsze kroki w dorosłe życie, by w końcu przejąć ster z rąk sędziwego ojca, tak jak ojciec przejął go niegdyś z rąk swego rodziciela. Ster i mapę, która podobnie jak statek, przechodziła z rąk do rąk, z pokolenia na pokolenie. Mapa z jedną, jedyną drogą wytyczoną na płaszczyźnie bezkresnego morza. Trasą prowadzącą wprost do Bursztynowej Wyspy odkrytej przez pradziadka Kapitana, na której to zaopatrywali się w złocisto zielonkawy jantar, będący źródłem bogactwa rodu.
Statek w nieposkromionym pędzie uderzył w kolejną falę, drobne krople piany porwane w górę osiadły na włosach Kapitana. Już niedługo powinien ujrzeć cel swej podróży. Wyspę, do której maleńkiego portu zawijał niezmiennie od wielu, wielu lat. Najpierw jego pradziadek, dziadek, potem ojciec...teraz on.
-Ki diabeł...-warknął naraz, marszcząc brwi i przykładając od oczu lornetę spojrzał na linię horyzontu. Tam, gdzie powinien zielenić się upragniony skrawek lądu.
Wyspa zniknęła. Ta ziemia obiecana do której niezmienne kierował ster swego okrętu, ta, która była ZAWSZE odkąd sięgał pamięcią...po prostu przestała istnieć.
Nie pomogło zataczanie kręgów w miejscu, gdzie na mapie znajdował się wyblakły krzyżyk, ani wypatrywanie w odmętach choćby śladu słomianych dachów wieńczących wyspiarskie domy. Szmaragdowa, rozfalowana toń szumiała jedynie tajemniczo, ani myśląc wyjawiać przez ludźmi swego sekretu
Krążyli tak cały dzień. Bezskutecznie. W końcu Kapitan, choć niechętnie, dał znak do powrotu i zamknąwszy się w swojej kajucie wciąż od nowa studiował nieszczęsny fragment mapy pogrążając się w coraz czarniejszych myślach.
Po zawinięciu do stołecznego portu pytał o Bursztynową Wyspę każdego napotkanego marynarza, godzinami wertował księgi w gmachu admiralicji. I nic. Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na pytanie, gdzie i dlaczego zniknął kawałek lądu będący celem wypraw całych pokoleń jego rodziny. W końcu, gdy już kompletnie stracił nadzieję i próbował zgasić smutek w portowej tawernie, karczmarz wskazał mu Smoka wchodzącego do dusznej, zatłoczonej izby. -Ponoć jest najmądrzejszy z mądrych. -mruknął poufale. -Mówią, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania jakie tylko zdołasz postawić. Spróbuj, może będzie potrafił rozwiązać i twój problem.
-No tak. -Smok wysłuchał opowieści kapitana, upił łyk grzańca i rzuciwszy na szynkwas kolejną monetę czekał, aż karczmarz ponownie napełni jego kufel. -Można powiedzieć, że twojej wyspie skończyła się homologacja. A może któryś z mieszkańców rozgniewał morskiego Boga i ten unieważnił umowę najmu powierzchni mieszkalnej? Z Takimi Bóstwami lepiej nie zadzierać...
-Jasne. Tylko czemu ja mam przez to tracić? To było moje jedyne źródło utrzymania! Bursztyn z tej wyspy nie miał sobie równych! -Kapitan był zdruzgotany.
-Czy aby na pewno? Sam zobacz. -w pazurzastej łapie zalśniło oczko amuletu. -To bursztyn z Wyspy Przyszłości. Nie ustępuje urodzie temu, który przywoziłeś w swoich ładowniach. Tyle lat pływasz po morzu, z pewnością trafiłeś i na ten skrawek lądu.
-Pływałem zawsze tą samą trasą. -Kapitan wbił spojrzenie w poplamiony blat tawernianego stołu. -Tak pływał mój pradziad, dziadek, ojciec...-wyjął z kieszeni mapę i położył ją przed Smokiem. -Możesz mi wskazać miejsce, gdzie jest ląd o którym mówisz?
-Gdzieś tu. -Smok uśmiechnął się do Kapitana i nieokreślonym gestem przesunął łapą nad kawałkiem pożółkłego papieru. -Jesteś dobrym żeglarzem. Masz wspaniały statek i oddaną załogę. Musisz tylko zrozumieć, że mądrość pokoleń jest jedynie fundamentem, na którym budujemy własny dobrobyt i własne doświadczenie. Znajdziesz wyspę Kapitanie, jeśli tylko przestaniesz się trzymać tej linii wyrysowanej na mapie. 

Lela 
  spectacle case 
 spectacle case 

23 kwi 2019

Wild Wood Tarot - Podróż.



Samotna rogata czaszka jelenia spoczywa w lesie, oczyszczona do kości przez kołujące stado kruków. Tylko marne strzępy sierści i mięsa przyczepione są nadal do nagiej kości. Tu i tam widoczne ślady świeżej krwi przypominają nam, że ciało powraca do ziemi, z której przyszło.
Imponujący kruk siedzi obok czaszki, a w dziobie trzyma mięso jelenia. Kruk jest zarówno strażnikiem jak i przewodnikiem - jego oko spogląda bez mrugnięcia, dając wyraz temu, że widziało już wszystko i niczego się już nie boi. W wielu tradycjach Kruk jest strażnikiem dusz zmarłych. W londyńskiej Tower - kruki strzegły niegdyś głowy Błogosławionego Brana, pochowanego tak by jego głowa skierowana była w stronę Europy, tak by jego spojrzenie trzymało wrogów Brytanii z daleka.
Tak więc kruki troszczą się również o dusze tych poległych w walce.
Wiele nieporozumień narosło wokół tej karty przez lata dając tym wraz niechęci do uświadamiania sobie nieuchronności śmierci.
Z jednej strony - śmierć można uznać za prostą alegorię zmiany, ale, jakkolwiek głęboka, graniczna i oczyszczająca byłaby to zmiana, taka interpretacja nie dotyka rdzenia tego doświadczenia i głębokiego znaczenia tej karty. Śmierć otacza lęków i tabu, szczególnie na Zachodzie, gdzie są podtrzymywanie przez chrześcijański kościół dzięki takim koncepcjom jak wieczne potępienie, sąd i skruchę. Nikłe pozostałości celebrowania życia, które szczęśliwie osiągnęło swój koniec, są jednak nadal znajdowane w takich koncepcjach jak stypa, gdzie ludzie piją i śpiewają w trakcie biesiady z okazji odejścia przyjaciela lub ukochanego.
Kiedyś nie bano się zmarłych. Widziano w nich strażników, świętych przodków, źródło mądrości.
Komory pogrzebowe budowano z precyzją na linii wschodzącego słońca, a klany były grzebane razem w świętych miejscach, które pozostały świętymi na tysiące lat. Śmierć była częścią życia, częścią cyklu Natury. Jak samo słońce, wiele roślin i zwierząt 'umiera' zimą, ale 'odradza się' na wiosnę. Odczucie straty było łagodzone przez radość z uwolnienia i obietnicę odrodzenia. Śmierć była tym co przypominało o przejściowej naturze życia. Każda chwila jest cenna a każda żyjąca istota - tym życiem uświęcona.
Jako metafora cyklicznie następującej zmiany, Podróż jest niezbędnym doświadczeniem w trakcie przechodzenia przez Koło Roku. Może oznaczać śmierć dawnych idei, koncepcji, które stały się bezużyteczne. Może oznaczać, że nadszedł czas by obrać do nagiej kości esencję naszej natury, tak byśmy mogli się zmierzyć z naszymi lękami i neurozami i oczyścić z nich.
Może to też być odkładanie z miłością i radością na 'wieczny odpoczynek' naszych od dawna martwych związków albo starej i gorzkiej żałoby. Ale Podróży nie należy się bać. To nieuchronna i naturalna część życia, którą należy celebrować i akceptować.
Oto czas by zmierzyć się z nieuchronnym, pozwolić by kości zostały oczyszczone do naga i poznać najgłębsze aspekty naszych lęków i pragnień. Nie bój się zmiany, bo jest to również czas oczyszczenia i zmiany kierunku. Ta zmiana może się wydawać destrukcyjna i ekstremalna, ale stare owoce muszą zostać usunięte, by młode mogły zdrowo rosnąć, a zastygłe i jałowe koncepcje i schematy muszą zostać zniszczone. Celebrowanie przeszłości albo uświadomienie sobie odchodzenia jakiejś części naszego życia - mogą być potrzebne. Pozwól by resztki tego stare spłynęły z Twoich palców radośnie wspominając to, czego są pozostałością i wejdź w ten czas wycofania i odnowy z cierpliwością i spokojem.

Tłumaczenie - Moonah
 tarot box 

 

18 kwi 2019

Biały i czarny wilk

"Jesteś czarnym wilkiem. Obudź się w sobie.
Nie jesteś białym wilkiem, tylko czarnym, bo nosisz czarną sukienkę kontemplacji.
Gdybyś była białym wilkiem, byłabyś bardziej otwarta, skierowana bardziej na zewnątrz.
Ty natomiast biegasz po lesie w poszukiwaniu tego, na czym Ci zależy, a potem wracasz do stada. Zwijasz się w kłębek na słońcu i rozmyślasz o tym.
Jesteś samotnym wilkiem, który boi się być sam.
Wilczy lek oznacza miarę. Wilki są dobrymi matematykami. Jeśli stopisz się w jedno ze swoją magią - ze swoim lekiem - nigdy się nie zgubisz, bo przebiegłaś już wszystkie ścieżki.
To potężna i hipnotyczna magia.
Celem jest moc.
Jeżeli zrozumiesz moc czarnego wilka, to sama uzyskasz taką moc jak on.
Biali mawiają: "nie jestem wężem, nie jestem wiewiórką, jestem kimś ważnym!"
Wszystko bez przerwy rozdzielają.
Na tym polega ich tragedia..."
Adrews V. Lynn

 tarot box 
 Wolf box 
 

5 kwi 2019

Tarotowa szkatułka


Każdy kto wystarczająco długo pracuje z tarotem lub innymi narzędziami dywinacyjnymi wie, jak ważna jest atmosfera, energia którą kształtujemy już podczas samego sięgania po karty. Wyjmowanie ich z pudełka, woreczka w jakim je pieczołowicie przechowujemy staje się początkiem wielkiej, rytualnej magii.
Na zdjęciu moja ulubiona talia - Wild Wood Tarot. Macie jakieś ulubione? 
Lela

tarot card box tarot card box 


3 kwi 2019

O sikorce, potworach i kobiecej sile


Sikorka wcinała słoninę aż jej się berecik na małej główce przesunął na paciorkowate oczko. W przerwach między jednym kęsem a drugim opowiadała wieśmie najnowsze sensacje przyniesione przez kuzyna spoza Prastarej Puszczy. Margo objąwszy kubek kawy dłońmi w wełnianych rękawicach, słuchała uważnie ptasiego trelu. Oczywiście, że rozumiała mowę zwierząt. W końcu to one były najbliższymi sąsiadami wieśmy a jeśli człek nie potrafi dogadać się z sąsiadem, to kiepska sprawa...
Mowa sikorki przypominała trochę trajkotanie zakochanej nastolatki i kiedy tylko ptaszek wracał do dziobania słoniny, Margo musiała bardzo starannie rozsupływać galopujące słowa pozwalając im odetchnąć i przebrzmieć do końca. Smok przysłuchiwał się wszystkiemu z pozorną obojętnością, jednak błysk w złotym oku świadczył, że jest ciekawy jak wieśma zareaguje na sikorczane rewelacje.
A były to rewelacje nie byle jakie. Za siódmą górą, za siódmą rzeką i generalnie daleko stąd, stała samotna wieża. W owej wieży, jak nakazuje baśniowa tradycja, mieszkała księżniczka. Ponoć piękna, choć tak naprawdę nikt jeszcze tego nie potwierdził, bo nikomu nie udało się dostać do najwyższej komnaty, w której to utknęła nieszczęśnica i nawet w zawartych na głucho oknach próżno było dopatrywać się tęsknego wejrzenia panienki. Jadło i wodę przynosiły jej okoliczne ptaki i tylko wtedy, na krótki moment można było dostrzec biel dziewczęcej dłoni, otwierającej okno przed posłańcami.
U podnóża wieży rozkwitły wielobarwne kleksy namiotów. Kwiat rycerstwa ściągał ze wszystkich stron, by uwolnić gładkolicą księżniczkę i okryć się chwałą. Nic z tego. Choć dzień za dniem rycerzom odmarzały w zbrojach tyłki, żadnemu z nich nie udało się pokonać choćby i połowy schodów wiodących na szczyt wieży. Pili więc z rozpaczy i dla rozgrzewki, umilając księżniczce noce swym rzewnym i donośnym śpiewem.
-Muszę się tam wybrać. Ktoś z końcu powinien jej pomóc!-stwierdziła wieśma, gdy objedzona sikorka poleciała do swoich sikorkowych spraw. -Z takiego siedzenia w wieży nic dobrego nie wyniknie. Podrzucisz mnie? -spojrzała na Smoka błagalnie. Wcale jej się nie uśmiechało wędrować przez te siedem gór i rzek i to w dodatku w lutym.
Smok tylko westchnął i burcząc pod nosem coś o filozofii Gender, poszedł rozprostować skrzydła przed lotem. Miał tylko nadzieję, że ci wszyscy rycerze nie będą chcieli zamienić chwały z uwolnienia księżniczki na chwałę z ubicia smoka. Był już za stary na odgryzanie pustych głów a dieta bogata w żelazo szkodziła mu na żołądek.
Na szczęście jego obawy okazały się płonne. Pijani w sztok rycerze wzięli smoka za kolejną imaginację i usadziwszy przy ognisku tuż obok różowego słonia i białych myszek, nawet nie przerwali świętowania. Ten i ów jedynie zakłady jął czynić, jak szybko wieśma zwieje przed potworami.
Kamienna, niebosiężna wieża trwała niema i spokojna w okrytej śniegiem rzeczywistości. Zdawało się, że nawet słońce nie dotyka złocistymi opuszkami palców szarych, zimnych ścian a wszelkie krzewy i pnącza omijają budowlę szerokim łukiem. Tylko śnieg, równie cichy i tajemniczy, miękko opływał mury wieży, mroźnymi pocałunkami malując lodowe kwiaty na powierzchni gładkich kamieni.
Niskie, dębowe drzwi o pokrytych śniedzią okuciach otworzyły się zadziwiająco gładko i cicho. Za nimi był mrok. Nie ciepła, otulająca ciemność, która aksamitnym płaszczem tuliła spokojny sen, a mrok zimny i nieprzychylny. Mrok tętniący trupim oddechem, najeżony sztyletami zębów. Mrok rozkrawany pazurami dzikich bestii.
Wieśma mocniej zacisnęła dłoń na mosiężnej klamce i weszła w duszną ciemność. Wiedziała o potworach. Sikorka wyświergotała jej wszystko, co usłyszała od rycerzy i od kuzynów, przynoszących strawę księżniczce. Wiedziała jeszcze coś, co dawno temu powiedział jej Smok, gdy stawała wobec innych strachów, w zupełnie innej wieży.
-Nie jesteście moimi lękami. -wyszeptała, zagłębiając się w stęchłe powietrze. Zimne, widmowe palce musnęły szyję Margo, czyjaś lepka od śluzu dłoń pociągnęła za wieśmowy warkocz. Szmer bełkotliwych głosów oplatał jej nogi, gdy powoli, stopień za stopniem pokonywała schody wiodące w górę, gdy po omacku przemierzała pozbawione okien komnaty, wieńczące każdą kondygnację. Nie patrzyła w złe, przekrwione ślepia. Nie słuchała nienawistnych syków bestii, skrytych w gęstej ciemności. Wiedziała, że nie mogą uczynić jej krzywdy, jeśli sama im na to nie pozwoli.
W końcu, gdy pokonała kolejny zakręt wąskich schodów, dostrzegła na ich szczycie słaby nimb światła. Blask cieniutką smugą przepychał się pod zatrzaśniętymi drzwiami, nieśmiało liżąc kamienne stopnie. Wieśma pchnęła owe drzwi i mrużąc oczy od nagłej jasności, weszła do komnaty na szczycie wieży.
-Mogłaś zamontować tu windę. -wysapała.
-Co? -księżniczka zszokowana nagłą wizytą, upuściła na ziemię tamborek do wyszywania i z rozdziawioną buzią patrzyła na wieśmę. Może spodziewała się księcia z bajki wkraczającego do jej samotni w otoczeniu ognia i jęku zarzynanych potworów a nie piegowatej i warkoczystej osóbki. A może po prostu nie miała zielonego pojęcia czym jest wspomniana przez wieśmę winda. W każdym razie zastygła teraz nieruchomo, wpatrując się w Margo zaczerwienionymi od płaczu oczyma. -Jak ci się udało pokonać potwory?! -wyjąkała, w końcu odzyskując głos.
-To nie są moje potwory. -odparła Margo, zamykając za sobą drzwi. -I nie ja muszę się z nimi zmierzyć. -dodała obserwując, jak w szparze między drzwiami a ościeżnicą znika zabłąkana, włochata macka.
-Więc kto? -wyszlochała księżniczka. -Już na zawsze mam zostać w tym więzieniu?
-Ty. Ty sama musisz się z nimi zmierzyć. Nikt inny. Piętro po piętrze. Komnata po komnacie. -wieśma spojrzała współczująco na księżniczkę. -Żaden książę tego za ciebie nie uczyni. Sama musisz je pokonać. Stanąć z nimi twarzą w twarz. W przeciwnym razie do końca życia zostaniesz w swojej wieży, otoczona przez własne lęki.
-Samiuteńka? -pociągnęła nosem księżniczka
-No, może nie do końca sama. -Margo zaśmiała się słysząc świergot sikorki, która właśnie wleciała przez uchylone okno i przysiadła na ramieniu księżniczki. -Przecież masz swojego Smoka.
-Księżniczki nie mają smoków!
-Każdy ma swojego smoka. Czasem ten smok nazywa się odrobinę inaczej, czasem jest niebieski, różowy albo zielony w żółte kropki, ale jest. Zawsze. -Margo odwróciła się do drzwi. -Tylko kiedy potwory hałasują, ciężko jest usłyszeć jego głos.
Lela

   Felt brooch titmouse