Śnieg padał coraz gęstszy. Bajarz brnął przez
zaspy czując jak powietrze które wciąga do płuc staje się boleśnie
lodowate. Wełniana peleryna stwardniała nieprzyjemnie od mrozu, stopy
piekły ogniem przy każdym, rozchwianym
kroku. Nie miał pojęcia dokąd prowadzi go wilk, ale wiedział, że jeśli
zatrzyma się choć przez chwilę w opętanej zamiecią ciemności, nigdy już
nie powróci do domu.
-Poczekaj. -wyszeptał z trudem, ciężko opierając się zmarzniętą dłonią na ciepłym grzbiecie przewodnika. -Nie dam rady...
Wilk obrócił łeb, omiatając Bajarza spojrzeniem czarnych ślepi. Para
unosząca się z rozchylonego pyska osadzała na wąsach białe igiełki
szadzi, opromieniała brodę roztańczoną mgłą. Nie zatrzymał się, ale
zwolnił nieco, pozwalając mężczyźnie na ciężki, umęczony dotyk.
Czas
się zatrzymał. Trwał w lodowatej katatonii nie rejestrując kolejnych
kroków, kolejnych potknięć o przykryte śniegiem korzenie.
Świtało
już, gdy Bajarz resztką sił dotarł do polany, szarego oczka w świecie
skłębionej ciemności. Śnieg przestał padać jakby zatrzymany ścianą lasu a
mężczyzna stał i patrzył oniemiały na chatę zarysowaną w szarości
przedświtu. Już biec chciał uniesiony skrzydłami bezbrzeżnej ulgi, już
wołać wieśmę zamierzał, ale oto drzwi chaty otworzyły się powoli.
Na progu stanęły trzy postacie opromienione bladym, miękkim światłem
padającym z wnętrza izby a wędrowiec spojrzał na nie i bez sił na kolana
w śnieg upadł, czując jak słone łzy szczypiąc zamarzają na lodowatych
policzkach.
Mała dziewczynka okutana w bialutki, szamerowany
czernią kożuszek zbiegła ze schodków i uklęknowszy przy Bajarzu,
zarzuciła mu ciepłe łapki na szyję. -Czekałyśmy na ciebie. -roześmiała
się radośnie a od tego śmiechu śnieg zdawał się topnieć i mróz
odpuszczać.
-Na mnie? -wyszeptał mężczyzna, wierzchem dłoni
ocierając mokre oczy. -Wilk mnie tu przywiódł...-rozejrzał się
nieprzytomnie wokoło, ale po wilku nawet śladu nie zostało.
-Na
ciebie. -przytaknęła kobieta idąca w ślad za dzieckiem. Sikorka siedząca
na jej ramieniu z radosnym świergotem przefrunęła na głowę Bajarza,
skubiąc pokryty śniegiem kaptur. -Sam siebie tu prowadziłeś, choć
krnąbrny z ciebie przewodnik. -kobieta w zielonej sukni podawszy
Bajarzowi rękę z dziwną mocą dźwignęła go w górę i poprowadziła ku
chacie, gdzie czekała staruszka otulona w rudobrązy grubej, wełnianej
chusty.
-Witaj, Siniger. -powiedziała cicho. -Witaj u progu
narodzin. Tu, w tej szarej godzinie spotyka się dzień i noc, ból i
rozkosz. Tu przeplata się mrok z jasnością. Z tego miejsca zobaczysz
najlepiej obie skrajności. Tylko w tym miejscu dotkniesz życia i śmieci,
łącząc oba światy w nieskończonej równowadze. Sen i jawa splatają się w
jedno w owej godzinie przedświtu a ty, Siniger będziesz posłańcem
między nimi.
-Ale ja...Ja nie umiem, jestem...
-Jesteś
bajarzem. Będziesz uczył innych jak czerpać energię z obu skrajności,
wykorzystywać jej przepływ. Będziesz ich uczył, że życie jest tylko tam,
gdzie pojawia się śmierć. Pochyl się. -nagły rozkaz zabrzmiał gromem w
cichym szmerze słów. -Będziesz trwał w przedświcie i zmierzchu, na
granicy dwóch światów. -drżące palce zakreśliły na czole bajarza
lemniskatę. -Będziesz światłem i mrokiem...A teraz idź już. Twój czas
dobiegł końca. -zmarszczki wokół zielonych oczu staruszki zbiegły się w
ciepłym uśmiechu, gdy wskazała bajarzowi brzozę rosnącą nieopodal chaty.
Nie było w jej pniu szerokich wrót a jedynie wąski, nabrzmiały
rozerwaną korą pas głębokiej ciemności.
-Jak mam przez to przejść?
-Siniger powlókł się w stronę drzewa. Sikorka przysiadła na brzozowej
witce i patrzyła na niego rozradowana. -Nie dam rady...
-Już raz dałeś radę. -zaśmiała się kobieta w zielonej sukni. -Idź. Nie możesz tu dłużej zostać.
Bajarz był zbyt zmęczony, by zastanawiać się nad tym co usłyszał. Nie
myślał już o niczym prócz snu i wytchnienia. Zagryzając usta wcisnął się
w wąską szczelinę brzozowego pnia. Kora drapała mu policzki, ciemność
zalewała płuca lepkim, martwym pyłem. Zaszamotał się rozpaczliwie
czując, że jeszcze chwila a się udusi, zginie we wnętrzu drzewa.
Ostatnim zrywem gasnącej świadomości szarpnął całym ciałem i z
rozpaczliwym krzykiem upadł na mokrą od rosy trawę.
***
Pierwsze nadeszło uczucie ciepła i zapach ciasta, splątany z żywiczną
wonią płonących polan. Pod palcami wyczuł szorstki, wełniany koc. Gdy
uchylił powieki, ujrzał nad sobą bielone wapnem deski sufitu z
warkoczami czosnku i cebuli wiszącymi pod powałą.
Przez okna wlewał
się blask wiosennego dnia. Cedzony koronkowymi firaneczkami osiadał na
czarnych warkoczach wieśmy krzątającej się po izbie.
-A więc wróciłem. -pomyślał leniwie, ponownie zamykając oczy. -Jak długo mnie nie było? -wyszeptał.
-Wróciłeś, Siniger. -powiedziała Margo, przysiadając obok bajarza.
Popatrzyła na stalowo-szary kosmyk przecinający brąz włosów mężczyzny i
uśmiechnęła się do siebie. -Jedną chwilę zaledwie. Labirynt to czas poza
czasem. Mogłeś spędzić tam parę lat a tu tydzień by nie minął. Smok cię
do mojej chaty przyniósł. Gdy siły odzyskasz to do domu wrócisz. Twoja
baśń dopiero się zaczyna. -palce kobiety pogładziły wrzeciono na które
nawinięto połyskliwą przędzę . Mieniła się bielą i czernią. Złociła
słońcem i srebrzyła księżycem. Dużo jej było na wrzecionie. Bardzo
dużo...
Obraz pochodzi z galerii: http://finnguala.deviantart.com/
Zapach ciasta, żywica, ciepło, wrzeciono i Margo. Jak domowo;)
OdpowiedzUsuńBajarz dotarł do domu :)
UsuńDziękuję za piękną baśń o Bajarzu :-D
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za towarzyszenie mu w wędrówce :)
UsuńDziecko, dorosła kobieta, staruszka - trzy etapy ziemskiego życia które razem stanowią pełnię, choć są odrębnymi bytami. Mężczyzna, który uparcie szedł przed siebie nie wiedząc dokąd i po co idzie. Ale został wybrany, więc szedł mężnie choć wciąż towarzyszyły mu jego słabości: strach, niewiedza, bez-nadzieja. Poznawanie siebie, osiąganie pełni wymaga trudu.
OdpowiedzUsuńMożna by wymieniać długo jeszcze te mądrości, które schowałaś między słowami baśni, ale każdy sam powinien znaleźć to, co jemu potrzebne. Dziś będzie ważne jedno zdanie, jutro może będzie potrzebne inne. Bo życie tak, jak wędrówka Bajarza jest trudne i nieodgadnione, lecz na szczęście dla człowieka, wciąż podsuwa mu pomoc. Abyśmy tylko umieli ją dostrzec i przyjąć. Niekoniecznie rozumiejąc jej sens. I jeszcze, abyśmy nie byli ślepi na piękno, które mamy wokół siebie.
Dziękuję Ci za tę baśń. I za wszystkie inne historie o wieśmie i Smoku.
Dąb i brzoza. Mężczyzna i kobieta a wszystko splecione w jedno, wszystko współgrające w równowadze. Bez tego nie jest możliwe dotarcie do końca labiryntu i ponowne przyjście na świat.
UsuńDziękuję za to, że zostawiasz ślad pod moimi baśniami. Ślad dopełniający historię. Tak cenny i ciepły.
Dla mnie brzmi to jak autobiografia. ;) Całość bardzo piękna i pełna mądrości pod warunkiem, że komuś chce się czytać "między wierszami". Tak wiele zależy od naszej świadomości i nastawienia do życia a tak rzadko o tym pamiętamy i z tego korzystamy....
OdpowiedzUsuńPiękne!
Dobrze brzmi ;)
UsuńDziekuję... za wszystko
OdpowiedzUsuńI ja dziękuję :)
UsuńDobrze, że można spotkać takich posłańców, nauczycieli...jak Ty
OdpowiedzUsuńKiedyś Smok mi powiedział, ze jeśli uczeń jest gotowy, znajdzie się nauczyciel. Każdy chyba ma takiego nauczyciela :)
Usuń