9 kwi 2014

Labirynt. część III

Stał chwilę bez ruchu, węsząc niespokojnie i bojąc się zerknąć w czarną pustkę. Nie czuł teraz nic. Ani zimna ani gorąca. Nie czuł najmniejszego ruchu powierza ani nawet najsłabszej woni. Spodziewał się, że Labirynt będzie pełen zatęchłych korytarzy o smaku wilgoci ale teraz wydawało się, że nie znajdował się w żadnym konkretnym miejscu. Otaczała go...nicość.
Powoli uchylił powieki.
Sikorka z głośnym czyrykaniem śmignęła spod korony Dębu i wielce uradowana usiadła na ramieniu Bajarza, wycierając dziobek w skórzany pasek torby. Mężczyzna osłoniwszy oczy przed ostrym, porannym słońcem rozejrzał się zdumiony po polanie.
-I co? To już? -mruknął, zezując na małą towarzyszkę. -A gdzie te potwory? Labirynty ciemnych korytarzy?
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy śmiech wplątany w ciepłe skrzydła wiatru, ale to pewnie szelest liści w puszczańską melodię się układał. Cóż miał robić? Ruszył w kierunku wsi, zastanawiając się jak u licha wytłumaczy przyjaciołom swój szybki powrót i gdzie podziała się Margolota ze Smokiem. Wszak zaledwie chwilę temu zostawił ich na polanie przed Dębem. Sikorka polatywała nad Bajarzem. Czasem przysiadała na gałązce, czasem na ramię mężczyzny wracała aż dziwić się tym skrzydlatym towarzystwem zaczął.
Szedł i szedł, południe już minęło a wsi ani widu. Dróżka niby znajoma, niby ta którą lata całe po lesie chodził...ale teraz jakaś inna mu się wydała. Zakręcała nagle, spod stóp umykała ginąc za pagórkiem by równie nagle wynurzyć się między sosenkami młodymi, które przecież mijał już trzeci raz chyba. Zezłościł się Bajarz, umęczył. Pić mi się chciało okrutnie a tu jak na złość dawno ostatnią kroplę wody z bukłaka wysączył.
I naraz wiatr dmuchnął, zakotłował w otwartej torbie, porwał jedną z kartek na której baśń spisano. Frunęła w górę, zatańczyła nad ścieżką i nim Bajarz zdążył ją pochwycić, opadła w dolinę na spłachetek trawy wolny od drzew porastających pagórek.
Zaszumiało nagle, młoda trawa wzburzyła się, rozfalowała niczym niespokojne morze. Zniknął gdzieś liść pergaminu, rozpłynął się we wzbierającej wodzie, która spienionym tańcem lizała łagodne zbocza pagórka. Coraz wyżej i wyżej dopóki nie wypełniła całej doliny. Wtedy zaległa cicha i tajemnicza, w mętnej wodzie zatracając odbicie czystego nieba.
-A nich mnie...-Bajarz podszedł do brzegu ostrożnie, jakby bojąc się, że spokojna teraz toń znowu rozszaleje się kipielą i pochylił się nad wodą.
Jezioro w niczym nie przypominało puszczańskich sadzawek. Zrudziała, martwa rzęsa wodna rozpełzła się po powierzchni niczym liszaj, ciągnąc za sobą zbutwiałe łódeczki liści i śliskie od namokłego mchu gałęzie. Mdła woń rozkładu wierciła w nosie i potęgowana narastającym upałem, stawała się trudna do zniesienia.
Chciał Bajarz odejść stamtąd jak najszybciej, nie patrzeć na tą ohydę, ale zatrzymał go ruch między drzewami, błysk brązowej sierści. Młody jelonek wychynął z lasu, najwidoczniej wywabiony pragnieniem, co i gardło Bajarza na wiór wysuszyło. Zawiesił pysk nad wodą i cofnął się wbijając racice w rozmiękły brzeg. Czarne oczy złowiły spojrzenie mężczyzny.
-Ech mały...-mruknął Bajarz. -Nie napijesz się tutaj. Darmo czystej wody szukasz...
Ukucnął na brzegu, z rezygnacją trącił palcem powierzchnię jeziora i cofnął się zdumiony. Gdzie tylko dotknął, tam rozbiegał się mętny osad odkrywając połyskliwą toń. Zagarnął Bajarz kożuch rzęsy ile tylko ramionami sięgnął i aż westchnął widząc co uczynić może. Nie zastanawiał się dłużej. Pospiesznie zrzucił odzienie i pokonując wstręt, wszedł do wody pokrytej cuchnącym kożuchem. Pracował bez wytchnienia. Raz za razem wynosząc na brzeg naręcza martwych wodorostów, rzęsy wodnej, gałęzi...I znów wracał, bo gdy wydawało się, że już, już tylko krok dzieli go od oczyszczenia jeziora, na powierzchni wody wykwitał kolejny liszaj, jakby z dna oderwany. Umordował się Bajarz, resztkami sił gonił. Słońce dawno minęło najwyższy punkt nieba i zaczynało się skłaniać ku zachodowi, gdy nareszcie mężczyzna legł na brzegu i ciężko dysząc spojrzał na krystaliczną taflę jeziora, w którym gasił pragnienie jelonek.
-Na zdrowie...-wyszeptał Bajarz, nieco błędnie rozglądając się wokół. Bo choć cały dzień na brzeg brudy z jeziora wynosił, to śladu po nich nie zostało. Tak jakby ziemia zamknęła się nad nimi. Tylko sikorka siedziała na przybrzeżnym kamieniu i patrzyła na Bajarza wesołym, paciorkowatym oczkiem.
Napił się Bajarz ożywczej wody czując, jak z każdym łykiem siły mu wracają, mija ból nadwyrężonych mięśni. Widząc, że wieczór już blisko wstał pospiesznie, odział się i torbę na ramię zarzuciwszy ruszył dalej z nadzieją, że w końcu drogę do wsi rodzinnej odnajdzie. 



Obraz pochodzi z galerii: http://nejou.deviantart.com/

4 komentarze:

  1. Poezją czarujesz, ciekawość budzisz, myśli ożywiasz. Dziękuję i czekam cierpliwie do jutra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Mam nadzieję, że każda baśń tkana przeze mnie jakąś inną nić poruszy i w strunę śpiewną zamieni :)

      Usuń
  2. I ja jestem i czytam i czekam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) To dla mnie ważne, że czytacie baśnie o Margolci :)

      Usuń