Stał chwilę bez ruchu, węsząc niespokojnie i
bojąc się zerknąć w czarną pustkę. Nie czuł teraz nic. Ani zimna ani
gorąca. Nie czuł najmniejszego ruchu powierza ani nawet najsłabszej
woni. Spodziewał się, że Labirynt będzie pełen
zatęchłych korytarzy o smaku wilgoci ale teraz wydawało się, że nie
znajdował się w żadnym konkretnym miejscu. Otaczała go...nicość.
Powoli uchylił powieki.
Sikorka z głośnym czyrykaniem śmignęła spod korony Dębu i wielce
uradowana usiadła na ramieniu Bajarza, wycierając dziobek w skórzany
pasek torby. Mężczyzna osłoniwszy oczy przed ostrym, porannym słońcem
rozejrzał się zdumiony po polanie.
-I co? To już? -mruknął, zezując na małą towarzyszkę. -A gdzie te potwory? Labirynty ciemnych korytarzy?
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy śmiech wplątany w ciepłe
skrzydła wiatru, ale to pewnie szelest liści w puszczańską melodię się
układał. Cóż miał robić? Ruszył w kierunku wsi, zastanawiając się jak u
licha wytłumaczy przyjaciołom swój szybki powrót i gdzie podziała się
Margolota ze Smokiem. Wszak zaledwie chwilę temu zostawił ich na polanie
przed Dębem. Sikorka polatywała nad Bajarzem. Czasem przysiadała na
gałązce, czasem na ramię mężczyzny wracała aż dziwić się tym skrzydlatym
towarzystwem zaczął.
Szedł i szedł, południe już minęło a wsi ani
widu. Dróżka niby znajoma, niby ta którą lata całe po lesie
chodził...ale teraz jakaś inna mu się wydała. Zakręcała nagle, spod stóp
umykała ginąc za pagórkiem by równie nagle wynurzyć się między
sosenkami młodymi, które przecież mijał już trzeci raz chyba. Zezłościł
się Bajarz, umęczył. Pić mi się chciało okrutnie a tu jak na złość dawno
ostatnią kroplę wody z bukłaka wysączył.
I naraz wiatr dmuchnął,
zakotłował w otwartej torbie, porwał jedną z kartek na której baśń
spisano. Frunęła w górę, zatańczyła nad ścieżką i nim Bajarz zdążył ją
pochwycić, opadła w dolinę na spłachetek trawy wolny od drzew
porastających pagórek.
Zaszumiało nagle, młoda trawa wzburzyła się,
rozfalowała niczym niespokojne morze. Zniknął gdzieś liść pergaminu,
rozpłynął się we wzbierającej wodzie, która spienionym tańcem lizała
łagodne zbocza pagórka. Coraz wyżej i wyżej dopóki nie wypełniła całej
doliny. Wtedy zaległa cicha i tajemnicza, w mętnej wodzie zatracając
odbicie czystego nieba.
-A nich mnie...-Bajarz podszedł do brzegu
ostrożnie, jakby bojąc się, że spokojna teraz toń znowu rozszaleje się
kipielą i pochylił się nad wodą.
Jezioro w niczym nie przypominało
puszczańskich sadzawek. Zrudziała, martwa rzęsa wodna rozpełzła się po
powierzchni niczym liszaj, ciągnąc za sobą zbutwiałe łódeczki liści i
śliskie od namokłego mchu gałęzie. Mdła woń rozkładu wierciła w nosie i
potęgowana narastającym upałem, stawała się trudna do zniesienia.
Chciał Bajarz odejść stamtąd jak najszybciej, nie patrzeć na tą ohydę,
ale zatrzymał go ruch między drzewami, błysk brązowej sierści. Młody
jelonek wychynął z lasu, najwidoczniej wywabiony pragnieniem, co i
gardło Bajarza na wiór wysuszyło. Zawiesił pysk nad wodą i cofnął się
wbijając racice w rozmiękły brzeg. Czarne oczy złowiły spojrzenie
mężczyzny.
-Ech mały...-mruknął Bajarz. -Nie napijesz się tutaj. Darmo czystej wody szukasz...
Ukucnął na brzegu, z rezygnacją trącił palcem powierzchnię jeziora i
cofnął się zdumiony. Gdzie tylko dotknął, tam rozbiegał się mętny osad
odkrywając połyskliwą toń. Zagarnął Bajarz kożuch rzęsy ile tylko
ramionami sięgnął i aż westchnął widząc co uczynić może. Nie zastanawiał
się dłużej. Pospiesznie zrzucił odzienie i pokonując wstręt, wszedł do
wody pokrytej cuchnącym kożuchem. Pracował bez wytchnienia. Raz za razem
wynosząc na brzeg naręcza martwych wodorostów, rzęsy wodnej, gałęzi...I
znów wracał, bo gdy wydawało się, że już, już tylko krok dzieli go od
oczyszczenia jeziora, na powierzchni wody wykwitał kolejny liszaj, jakby
z dna oderwany. Umordował się Bajarz, resztkami sił gonił. Słońce dawno
minęło najwyższy punkt nieba i zaczynało się skłaniać ku zachodowi, gdy
nareszcie mężczyzna legł na brzegu i ciężko dysząc spojrzał na
krystaliczną taflę jeziora, w którym gasił pragnienie jelonek.
-Na
zdrowie...-wyszeptał Bajarz, nieco błędnie rozglądając się wokół. Bo
choć cały dzień na brzeg brudy z jeziora wynosił, to śladu po nich nie
zostało. Tak jakby ziemia zamknęła się nad nimi. Tylko sikorka siedziała
na przybrzeżnym kamieniu i patrzyła na Bajarza wesołym, paciorkowatym
oczkiem.
Napił się Bajarz ożywczej wody czując, jak z każdym łykiem
siły mu wracają, mija ból nadwyrężonych mięśni. Widząc, że wieczór już
blisko wstał pospiesznie, odział się i torbę na ramię zarzuciwszy ruszył
dalej z nadzieją, że w końcu drogę do wsi rodzinnej odnajdzie.
Obraz pochodzi z galerii: http://nejou.deviantart.com/
Poezją czarujesz, ciekawość budzisz, myśli ożywiasz. Dziękuję i czekam cierpliwie do jutra.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Mam nadzieję, że każda baśń tkana przeze mnie jakąś inną nić poruszy i w strunę śpiewną zamieni :)
UsuńI ja jestem i czytam i czekam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) To dla mnie ważne, że czytacie baśnie o Margolci :)
Usuń