24 kwi 2014

Ciernie i róże. część I

Dziś zapraszam na odsłonę pierwszej z dwóch części baśni o...śpiącej księżniczce?

__częsc1__
Nie od dziś wiadomo, że księżniczki najczęściej mieszkają w wieżach. Sens tego zaginął chyba w mrokach historii ale wieża pozostała jako niezbyt wygodna kwatera. Niektórzy dopatrują się w tym symbolu izolacji od świata ale większość rycerzy uwalniających owe białogłowy i tak jest zdania, że te nieskończenie długie schody o wąskich stopniach wymyślono po to, by kawalerom docierającym na ostatnie piętro, nie starczało sił na bliższą znajomość z uwalnianą właśnie lokatorką.
Trudno powiedzieć, czy młodzieńcowi właśnie pakującemu podróżną sakwę owe schody sprawiłyby kłopot. W każdym razie zamek księżniczki do którego podążał nie miał wież niebosiężnych, ale za to był odcięty od całego świata magiczną plątaniną kolczastych gałęzi. Samej księżniczki nikt od paru ładnych lat nie widział i tylko opowieści krążyły o pannie w śnie pogrążonej, czekającej aż cny rycerz obudzi ją pocałunkiem ust rozkochanych. Nie minęło dużo czasu a już o upiorach broniących zamku zaczęto gadać, o bestiach dzikich ukrytych w splątanych zaroślach. Chłopi nie raz i nie dwa z widłami się wybierali na zamkowe wzgórze ale zawsze kończyło się to na planach omawianych w karczmie na rozstajach. Omawiali, omawiali...a potem to już ich żony do domu goniły, miotłami wybijając z łbów pomysły o całowaniu śpiących, niewinnych dziewcząt.
I stał tak zamek przez lata całe. Coraz bardziej dziką różą opleciony, coraz bardziej tajemniczy. Niejeden rycerz starał się do bramy dostać ale gdy tylko mieczem kolczaste pnącza przeciął, na to miejsce trzy inne wyrastały. Niejeden ogień podkładał pod zarośla nieprzebyte i z wrzaskiem uciekał, gdy mu złośliwe płomienie zbroję przypalały. W końcu, jak to w bajkach bywa, Władca zmuszony przez lud do usunięcia problemu (a przecież oczywistym jest, że taki darmozjad śpiący bezkarnie dzień i noc nie jednemu ością w gardle staje) wysłał heroldów na wszystkie strony krainy, by głosili, że kto czar z uśpionej księżniczki zdejmie owo dziewczę za żonę będzie mógł pojąć i zamek na własność dostać. Samej księżniczki nikt o zdanie jakoś nie zapytał...
Ruszyli więc szczęścia spróbować nie tylko rycerze ale i ci którym rodzina herbu poskąpiła.
-Tako i ja postanowiłem wyruszyć...-syn ogrodnika podrapał się po lnianej czuprynie i nieśmiało na wieśmę spojrzał. Matula kazała mu pójść do Margoloty, pożegnać się i grzecznie o radę poprosić.
-Uwolnić owo dziewczę chcesz? -zielone oczy spojrzały na młodzieńca wesolutko.
-Ponoć piękna jak anioł.
-Ano. Ponoć piękna. -przytaknęła wieśma. -I nieszczęśliwa bardzo. -dodała. -Kochała kiedyś rycerza co jej wierność przyrzekł i barwy księżniczki na ramieniu nosił. Ale jak to w życiu bywa, ukochany ku innej oczy zwrócił. Był tu nawet, Smoka o pomoc prosił. Teraz z tego co wiem narodziny pierworodnego ogłaszał. A pani zamku z tej całej zgryzoty bramę na trzy spusty zawarła, magiczne nasiona z zamkowych murów w ziemię rzuciła by kolczaste gałęzie wejścia do jej dziedziny broniły i w sen od bólu uciekła. -Margo westchnęła. -A Króla pewnie trochę sumienie gryzie, bo wszak to swoją córkę za owego rycerza wydał i teraz chce księżniczkę na siłę wyswatać. No ale nic. Jeśli naprawdę chcesz ją obudzić dam ci parę rad, co pozwolą ci do zamku się dostać, ale co tam uczynisz, to już od ciebie tylko zależy.
***
I ruszył syn ogrodnika w daleką drogę, uzbrojony jedynie w ciepły pocałunek matki i wskazówki wieśmy. Nim dotarł do zamkowego wzgórza wiosna dawno ustąpiła miejsca latu. Zielone zboża wykłosiły się złociście, na jabłoniach w sadach mijanych wsi połyskiwały przyrumieniona słońcem jabłuszka.
Sam zamek otoczony splątanymi gałęziami dzikiej róży wcale nie wydał się młodzieńcowi cichy i wymarły. Jaskółki i jeżyki śmigały raz po raz do gniazd przylepionych pod spadzistym dachem napełniając powietrze wesołym świergotem, z korony baszty widocznej nad zaroślami ciekawie przyglądały się śmiałkowi uważne oczy bocianiej rodziny. Nawet sama gęstwina zdawała się przeczyć ponurym opowieściom. Kolce zniknęły pod dywanem wonnych kwiatów przetykanych purpurową zielonością różanych liści. Szeleściły, gaworzyły do siebie głosikami piskląt.
Syn ogrodnika uśmiechnął się na to ptasie śpiewanie, odetchnął głęboko zapachem dzikiej róży i tak jak mu wieśma przykazała, palcem serdecznym jeden z kolców musnął. Kropla krwi spłynęła po ostrym cierniu, zadrżały splątane gałęzie i rozsunęły się miękko na boki. Podszedł młodzieniec do wrót zamkowych, rękę na okutym drewnie położył a wrota jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki uchyliły się odrobinę. Tyle akurat, by mógł się na dziedziniec wśliznąć. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz