8 mar 2014

Smoczna kuchnia - szarlotka pełna szczęścia.


-Słyszałem, że wspominałaś coś o szarlotce. -Smok wymownie spojrzał na wiklinowy kosz stojący na zydelku. W koszu, na słomianej wyściółce zalotnie czerwieniły się jabłuszka.
-Tak, wczoraj na rynku. Ku pokrzepieniu serc. -Margolota przerwała zaplatanie warkocza i spojrzała na Smoka. -A co?
-Bo ja też bardzo smętny jestem...-Smok westchnął ciężko. -Tej wiosny jeszcze nie ma...i bałwan się roztopił...i...O widzisz? -łuska mi z tego zmartwienia matowieje! -ostentacyjnie wyciągnął łapę w stronę wieśmy.
-To cukier puder. -prychnęła Margolota, zerkając na smoczą łapę. -Znowu wyjadałeś kandyzowany imbir!
-Przeziębienie mnie brało! -Smok pospiesznie otrzepał pazury. -Nie wyobrażasz sobie, jaki uciążliwy potrafi być smoczy katar! Nigdy nie wiesz czy przypadkiem nie kichniesz ogniem...A wracając do szarlotki...
-Tak? -wieśma zawiązała na warkoczu kokardkę z rzemyka i z pozornie obojętną miną sięgnąwszy po nóż zaczęła obierać pierwsze jabłko.
-Szarlotka wspaniale zapobiega wiosennym infekcjom. -smok jak gdyby nigdy nic otworzył książkę kucharską i odnalazłszy przepis przesunął pazurem po kartce. -Weźmy taki cynamon...Ma nie tylko silne właściwości przeciwzapalne ale i obniża poziom cukru we krwi...
-O tak...to twoja główna infekcja wiosenna. Wysoki poziom cukru. -zachichotała Margolota.
-No co! -oburzył się Smok. -Stres, endorfiny...czekolada...ciasta, ciasteczka...rodzynki...
-Rodzynek już nie ma. Zjadłeś wszystkie. -z niewinnym uśmiechem przypomniała wieśma. -Ale cynamonu sypnę od serca, żebyś mi się tu nie zapalił przedwiosennie. Zabieraj księgę. Ten akurat przepis znam na pamięć. -w miejscu opasłego tomiska postawiła makotrę do której powędrowały:
3 szklanki mąki (o tak, miała wieśma parę szklanek, których nie zdążyły wytłuc wiewiórki)
masełko zimne, prosto z sieni przyniesione (czemu zimne? A bo z kruchym ciastem odwrotnie niż z kobietą trzeba postępować. Szybko i na chłodno. I zostawić, zanim się nie rozgrzeje.)
4 żółtka (białka zostawić...jak tą kobietę...tfu, masło)
niecała szklanka cukru (to już zależy ile tych endorfin potrzebujemy)
cukier z prawdziwą wanilią
łyżeczka proszku do pieczenia (sprowadzonego teleportem ze świata równoległego)
odrobina cynamonu (do smaku)
Masło Margolota starła na tarce buraczanej. Tak o wiele łatwiej ciasto zagnieść, bez rozgrzewania go dłońmi. A potem rozejrzała się nieco bezradnie po izbie. Nie było lodówki! Ba! Nawet śniegu za oknem dawno zabrakło...
-Muszę zamrozić ciasto. -wymownie spojrzała na Smoka. -Skoczyłbyś w góry na pół godziny?
I Smok skoczył. Dla szarlotki skoczyłby wszędzie...
A w tym czasie wieśma pokroiła obrane jabłuszka w drobną kostkę i uprażyła w garnuszku dodając do smaku cynamon, parę roztartych w moździerzu goździków i odrobinę cukru.
Smok wrócił gdy akurat kończyła wysypywać tartą bułką blachę wysmarowaną masłem. Starając się nie dygotać, strząsnął z nosa resztki śniegu i położył na stole idealnie zmrożone ciasto, które wieśma podzieliła na dwie części. Tą większą starła na blachę, delikatnie rozprowadzając wiórki po całej powierzchni i natychmiast wstawiając do rozgrzanego pieca. Drugą część wyniosła na razie do sieni.
-Jeśli zjesz jabłka, nie będzie szarlotki! -ostrzegła, widząc kątem oka ukradkowy ruch łuskowatej łapy.
-Chciałem się rozgrzać. -burknął Smok.
-Proszę bardzo. -Margo wręczyła mu trzepaczkę i miskę z białkami. -Zanim ubijesz na sztywno, z pewnością będzie ci cieplutko. Tylko pod koniec dodaj łyżkę cukru! -dodała jeszcze, wyjmując z pieca przyrumieniony spód ciasta. Posypawszy go bułką tartą (takie zaklęcie wiążące jabłuszka z ciastem), wyłożyła na niego uprażone jabłka, delikatnie rozsmarowała pianę ubitą z białek i na to starła drugą część ciasta, starając się ignorować głośne przełykanie śliny i burczenie w smoczym brzuchu.
-No. I znów do pieca. -sapnęła zadowolona. -Zaraz będzie gotowa. Jak tylko góra ładnie się zarumieni.
-Strasznie długie to zaklęcie szczęścia. -westchnął Smok. -Nie da się szybciej?
-Ależ oczywiście, że się da. -Margolota sięgnęła po łódeczkę obranego jabłka i suto posypawszy je cynamonem wcisnęła w smoczą łapę. 


16 komentarzy:

  1. Jestem gotowa wypróbować! Kiedy ja ubijałam pianę trzepaczką....

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz dziewczyno, pisz..Pokazujesz zapomniany, magiczny czas, a wystarczy tylko trochę zwolnic....rozejrzeć się...zadumać...pomyśleć. Dobrze ,że o tym przy przypominasz... i oby jak najdłużej... Pozdrawiam serdecznie. Stała czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Takie słowa i myśli są bardzo potrzebne początkującej autorce ;)

      Usuń
  3. Tak czarującego przepisu jeszcze nie wypróbowywałam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto! Gwarantuję, że jest bardzo "smoczna" ;)
      Wcześniej plącze się też przepis na równie "smoczną" drożdżówkę.

      Usuń
  4. Mniam! :)
    Obawiam się, że smocza szarlotka musi poczekać az moje palce się wygoją, bo obieranie jabłek mogłoby przypominac pokutę. Prorok byłby zadowolny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż mi ślinka pociekła ;) Talent do opowieści to ty masz, żywe obrazy przed oczami mi się pojawiają :)) I jak nic trzeba będzie zrobić szarlotkę w najbliższym czasie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysposabiam się właśnie do kolejnego przepisu, bo Smok jakiś smętny się robi a to znak, że trzeba za ciastem się rozejrzeć ;)

      Usuń
  6. Chyba upiekę szarlotkę ale bez takich poświęceń :) Aż mi pachnie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam podobny przepis. Taka szarlotka jest pyszna!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamiast jabłuszek można śliweczki z budyniem. Też pychota. Właśnie skończyłam ostatni kawałeczek. Ups.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można, można. Ja jeszcze robię tak makowiec :)
      Postaram się wklepać przepis za jakiś czas :)

      Usuń
  9. o matulu:))taką smakowitą opowieść bym opuściła:)))

    OdpowiedzUsuń