Po bałwanie na margosiowym podwórku został
tylko dziurawy garnek i marchewka, choć tą zaraz zjadły zające co się w
wiosennej gonitwie zapędziły za chruśniak. Słońce spijało przez złotą
słomkę ostatnie kleksy śniegu ukryte pod świerkowymi czapami,
wiatr psotnik trącał gałązki drzew, żółcąc kałuże leszczynowym pyłkiem.
Wiosna rozbuchała się nagle tą całą słonecznością, ptasimi trelami,
kępkami zimowej sierści wstydliwie gubionej przez sarny na
puszczańskich zaroślach. Aż kręciło w nosie od zapachu rozgrzanej ziemi
wymalowanej gwiazdkami przebiśniegów.
Wieśma raz jeszcze machnęła
miotłą, wyganiając z izby ostatnie zimowe wspomnienia i kichnęła
donośnie, przyprawiając o palpitację serca romansujące w krzakach
szaraki.
-Na zdrowie! -odparł życzliwy, znajomy Margolocie głos. -Wiosenne porządki dobrodziejka robi?
-A dziękuję, dziękuję. -wieśma wytarła nos w chustkę wyciągniętą z
kieszeni kubraczka. -Smok poleciał rozprostować skrzydła, to korzystam z
okazji. -zaśmiała się do staruszka siedzącego na ławeczce przy
wieśmowej studni. -Maść na reumatyzm może się skończyła? Czy wiosenna,
psotna dróżka przygnała dziadka w moje progi? -odstawiła miotłę i żwawo
zbiegła z kamiennych schodków, by się należycie z gościem przywitać.
-Maści jeszcze mam trochę, a jak teraz stare kości słoneczko zaczęło
rozgrzewać, to się człek niczym młody Bóg czuje! -staruszek wyprostował
się dumnie. -Sad sobie umyśliłem założyć. Na tym polu za stodołą. Będzie
panienka miała chwilę to zapraszam popatrzeć a może i zaklęciem wspomóc
mateczkę ziemię. Parę jabłonek już zasadziłem, ale sąsiedzi śmiać się
zaczęli ze mnie, to dla uspokojenia na spacer się wybrałem.
-Śmiać
się? -zdziwiła się Margolota. Zdjęła z ławeczki wiadro studzienne i
przysiadła obok miłego gościa wystawiając tak jak i on twarz do
wiosennego słoneczka.
Ptaki śpiewały upojone życiem, czas pędził na
złamanie karku wygrzebując z ziemi zielone kiełki trawy. Energia aż
iskrzyła w przesyconym radością powietrzu.
-No tak. Bo widzi
panienka...-staruszek zsunął na nos daszek płóciennej czapki. -Odurniał
stary! Mówią. Sad sadzi, choć owoców z niego nie doczeka. -zaśmiał się
wesoło. -A przecież jeśli moi wnukowie pod jabłonką siądną, jabłuszko
rumiane zerwą to ja w tym jabłuszku będę. W tym cieniu pod drzewem. A
jak jeszcze pomyślą o dziadku ciepło, to pokaż mi panienko większe
szczęście niźli to, co po naszej śmierci będzie trwało i uśmiech innym
przynosiło, kiedy nasze kości dawno w proch się obrócą.
-Cieszyć się
z własnej pracy na każdym jej etapie... -Smok wylądował miękko tuż obok
pary zasłuchanej w wiosenny świergot. -To dopiero prawdziwa tajemnica
tworzenia. -ostrożnie złożył skrzydła uważając, by nie zrzucić kota
wygrzewającego się na studziennym daszku. - I kto wie, może jeszcze
doczekasz pierwszych owoców ze swoich jabłoni. -mrugnął złocistym okiem
do staruszka. -Od margosiowych maści co prawda nos skręca, ale kości
młodnieją!
Obraz pochodzi z galerii: http://hank1.deviantart.com/
ależ się wzruszyłam.....
OdpowiedzUsuńDziękuję... To wspaniały komplement.
UsuńJakie prawdziwe... Anastazję znasz? Bo takie to podobne :))))
OdpowiedzUsuńAnastazję ze śpiewających cedrów? Nie zrozumiałyśmy się z nią. Choć ją cenię to myślę, że trochę inaczej patrzę na świat. Jest sporo rzeczy jakie nas różni. Może to wina opacznego przekazu jej myśli, ale pewne istotne fragmenty jej "filozofii" są dla mnie nie do przyjęcia w takiej formie, jaką znalazłam w książce. Przede wszystkim stosunek do świata i przyrody. Odebrałam go jako zależność pana i sługi a nie równorzędnych partnerów.
UsuńHmmm... też mam pewne zastrzeżenia, ale dużo ciekawych myśli też tam jest. Fakt, jest mocno antropocentryczna, ale może tak trzeba zacząć, żeby nauczyć ludzi szacunku do natury i miłości do niej? Bo wiadomo, startujemy z przeciwnego bieguna, większość wprost nienawidzi natury. A potem rozwój idzie dalej...
UsuńTo prawda. Po prostu możliwe, że książki są adresowane do innych czytelników. Dla mnie osobiście miały zbyt dużo dysonansów. Natomiast zgadzam się, że w treści jest wiele naprawdę pięknych iskierek i właśnie dla nich po tą książkę sięgnęłam.
UsuńFajnie dawać coś co daje uśmiech i fajnie zostawiac to po sobie :)
OdpowiedzUsuń"Cieszyć się z własnej pracy na każdym jej etapie" O jakie to mądre! Jak to u Smoka ;)
I bardzo mi potrzebna była ta mądrość, bo pewne etapy niektórych prac niekoniecznie mnie cieszą.
Uściski
Mnie też czasem trudno cieszyć się z bolesnej nauki ;) albo...zapanować nad niecierpliwością. Oj. Z tym drugim to mam największe problemy.
UsuńTeż od niedawna zastanawiam się co po mnie zostanie i chciała bym zrobić jeszcze coś takiego :)))ale na razie nie wiem co by to miało być:)
OdpowiedzUsuńA ja sobie marzę, ze może te moje bajki po mnie zostaną...zobaczymy :)
UsuńOjejej podrzuć mi tej maści - od wczoraj boli mnie kolano a dziś i mały palec u lewej ręki - trochę deszczu i kości skrzypią. A jabłuszka są pyszne :)
OdpowiedzUsuńTo by trzeba do Margoloty niestety. Chociaż...chociaż...w kwietniu jadę na warsztaty zielarskie, to może i nauczę się jakieś smarowidła robić :D
UsuńTulę skrzypiące kolano.