21 lut 2014

Radość życia

Wczesna jesień ustroiła las na koronację zbierania plonów. Między złotolistnymi kolumnami brzóz przemykała nasycona zieleń świerkowych łap obrzmiałych szyszkami a poranne słońce skrzyło diamenty rosy w naszyjnikach babiego lata. Już niedługo, zdawałoby się za zakrętem czasu stała słota z mgłą snującą się tuż nad błękitnymi mchami, ale teraz jeszcze pachniało ostatnimi pocałunkami lata.
Gałązki malin zazdrośnie chwytały sukienkę wieśmy, gdy ta wyplątując się z krzaków, brnęła w stronę wąskiej ścieżki. Raz po raz sięgała do koszyka i wyławiała pokryty meszkiem owoc. Oczywiście, że były przeznaczone na konfitury, ale dzisiaj Margo nie wierzyła w przeznaczenie.
Otrzepawszy się z liści i wyeksmitowawszy z warkocza parę pająków, ruszyła w stronę chatki.
-Ojejeeejjj...-naraz, z leśnej gęstwiny dał się słyszeć bolesny jęk. -Ojejku jej..-zawodził ktoś stłumionym basem.
Wieśma nie namyślając się długo, zanurkowała pod świerkowe gałęzie, próbując dostrzec cierpiącego nieszczęśnika.
-Ojejej..Ała! -jęk urwał się niespodziewanie, gdy nastąpiła na kępę miękkiego mchu. -Zejdź z mojego brzucha, panienko. -stęknął mech a w zieloności zabłysły dwa węgliki oczu.
-Och! Przepraszam! -zaskoczona Margo dodała jeszcze parę wykrzykników do owej niecodziennej scenki rodzajowej. -A cóż się panu stało? -rozgarnąwszy ostrożnie mech i gałęzie, rozpoznała znajomego krasnoluda, którego nie widziała rok, może dłużej.
-Bo widzi panienka...-krasnolud ze stoickim spokojem znosił szarpanie za brodę, gdy wieśma wyplątywała małe krzaczki i paprocie, które zdążyły na niej wyrosnąć. -Markotno mi było na duszy, młot i kilof za ciężkie się stały, praca już nie cieszyła jak dawniej, to poszedłem do miejskiego alchemika, by mi na tą moją depresję coś poradził. Oj...-stęknął czując, jak znikają korzenie wiążące mu nogi. -Miksturę mi dał i kazał w przyjemnym miejscu poleżeć, aż mi to zmęczenie życiem przejdzie. No to się położyłem. I leżałem...Nie wiem nawet ile czasu. Tylko widzi panienka. Radość życia zamiast wracać, zupełnie pierzchła. Nie chciało mi się już nawet wstawać, żeby mech z brody zgarnąć...
-Bo tak to już jest, panie krasnoludzie...-westchnęła Margo. -Im dłużej leżymy, tym ciężej się potem podnieść...Ale wie pan co? - niestrudzenie kontynuowała rozplątywanie krasnoluda. -Zupełnie przypadkiem słyszałam, że bractwo krasnoludzkie odkryło obiecującą jaskinię z błyskotkami. Coś tam mówili o księżycowym świetle. Co pan powie na mapę dojazdu w tajemne miejsce? Może jednak tej bandzie młokosów przyda się doświadczony górnik, bo gotowi biedy sobie napytać, ryjąc tunele bez ładu i składu.
W krasnoluda jakby grom jaki strzelił. Muskuły naprężył, szarpnął się dziarsko aż ostatnie korzonki puściły go ze swych zwodniczych objęć marazmu.
-Gdzie masz tą mapę, panienko. -burknął, otrzepując się z liści. -Już ja im pokażę, jak się sztolnie zakłada!




Obraz pochodzi z galerii: http://tyleredlinart.deviantart.com/

7 komentarzy:

  1. Grunt to właściew podejście do pacjenta ;).
    A tak poważnie to najtrudniej się ruszyc i zacząć, potem juz jakos leci.
    Pieknego weekendu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Będzie niezwykle pracowity, muszę ogarnąć dom przed wyjazdem .

      Usuń
  2. ha ha... uśmiałam się z krasnoluda. Piękna opowiastka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciii...ledwo wyszedł z depresji. jeszcze znów się w smutku pogrąży ;)

      Usuń
  3. A ja znam takich, których żadne błyskotki tyłka by nie podniosły w wygodnego fotela :)

    OdpowiedzUsuń