Zgodnie z grafikiem wyznaczonym przez pełnię księżyca, dzisiejszego wieczoru to Margolota oczekiwała odwiedzin koleżanek po fachu. Dębowy stół przykrył obrus haftowany w czarne koty, na półmiskach piętrzyły się dietetyczne ciasteczka i pączki o obniżonej kaloryczności. Wiadomo bowiem nie od dziś, że miotła ma swój określony udźwig, którego przekraczać nie wolno.
Smok na wszelki wypadek wyniósł się z chatki tłumacząc mętnie, że leci sprawdzić czy noga krasnoluda zrasta się prawidłowo. Tak po prawdzie to wolał grać z Miłomirem w szachy, niż słuchać całonocnego plotkowania.
Wiedźmy zjawiły się punktualnie i obie naraz. Żadna przecież nie mogła dopuścić do tego, że tej drugiej dostaną się bardziej pulchne pączki czy soczystsze kremówki. Zaparkowawszy miotły przy ścianie chatki, weszły do środka, mrocznie szeleszcząc długimi sukniami i przytrzymując spiczaste kapelusze zaczepiające o niską ościeżnicę.
-No no, kochanieńka! -zaszczebiotała jedna, oblizując z palców kleksy białego kremu. -Nieźle się tu urządziłaś. Ale z twoimi zdolnościami w mieście miałabyś o wiele więcej klientów. Nie masz pojęcia, ilu ludzi szuka prawdy u wróżek. I złotem płacą, kochanieńka. Zło-tem!
-I wszyscy są zadowoleni z tej prawdy? -Margolota dolała wiedźmie herbaty. -Przecież prawda nie zawsze bywa miła a mówisz, że tak drzwiami i oknami po nią idą. Może w mieście inna świadomość ludzka. Jak powiedziałam sołtysowej, że jej mąż na sianie z młodą wdówką dokazuje, to wcale nie była skora złotem płacić.
-To po co powiedziałaś? -zdziwiła się wiedźma, sięgając po kolejną kremówkę.
-Po prawdę przyszła...
-Młoda jeszcze jesteś. Oni nie przychodzą po prawdziwą prawdę tylko po taką, którą chcą usłyszeć. Taką, która rozwiewa ich lęki, tuli do serca mówiąc, że nic złego się nie dzieje i są na właściwej drodze. Jak oczy nie widzą, to serce nie boli. Nie znasz tego przysłowia?
-W takim razie po co przychodzą?
-Bo w głębi duszy czują. -druga z wiedźm siorbnęła gorącej herbaty. -Czują, że coś jest nie tak. Przychodzą, by rozwiać swoje wątpliwości...ale tylko w tym kierunku, jaki im odpowiada. Biznes jest biznes, moja panno. Albo mówisz im to, co chcą usłyszeć, albo nazywają cię czarownicą i palą na stosie.
-No cóż. Czyli muszę zainwestować w ognioodporne gacie. -wzruszyła ramionami Margolota.
Niestety, nie znam autora obrazka.
***
Kochani! Rośnie grono czytelników
odwiedzających Margosiową chatkę, same baśnie też z paru zdań
wyewoluowały w zupełnie nowy świat, z Prastarą Puszczą, Morzem
Bezkresnym i wieloma innymi miejscami, jakie będziecie mieli okazję
wkrótce ujrzeć oczyma bohaterów
opowiadań. Historie będą przeróżne. Wesołe, mroczne, czasem troszkę
straszne a i smutne pewnie się zdarzą. Jednak prócz owych baśni
przygotowałam dla Was niespodziankę. Nowością staną się....przepisy na smakołyki przewijające
się w Margosiowej kuchni. Myślę, że wesołe historyjki pachnące
drożdżówką i okraszone smakowitym humorem, znajdą uznanie szczególnie u
pań, zaglądających do wieśmowej chatki.
Ooo tak "ognioodporne gacie" i ja poproszę :)
OdpowiedzUsuńA smakołyki... podzielisz się przepisami? Ciekawe czy nasze potrawy wykonane wg tychże będą miały moc równie dobrą moc jak te wykonane przez wieśmę ;)
Właśnie tak. Postaram się ubrać w historie moje sprawdzone przepisy na ciasta i inne smakołyki :) Myślę, że ich moc Was zadziwi ;) byle tylko w miarę możliwości odstawić roboty kuchenne a do ciasta włożyć swoje własne łapki. Żadnych termomixów, mikrofalówek czy innych wynalazków szatana! :D
UsuńI tu się zgadzam... łapkowe potrawy to i energii mają moc :)))
UsuńA mikserka też nie? Tylko trzepaczka? :(
OdpowiedzUsuńMikser jest na liście dopuszczonych ;) Choćby z uwagi na współlokatorów. Jak i blender...bo nie każda Pani Domu wyjdzie bez szwanku tłukąc w moździerzu pół kilo orzechów. Nie te czasy...
Usuńoplułam monitor ze śmiechu jak przeczytałam o tych ognioodpornych gaciach :D a udźwig miotły tez mnie rozbawiał. Gorzka prawda świetnie rozładowana tymi żartobliwymi wersami :)
OdpowiedzUsuńTakie gacie powinny być na stałym wyposażeniu każdej wieśmy ;)
UsuńTo je to!!!!
Usuń"...Albo mówisz im to, co chcą usłyszeć, albo nazywają cię czarownicą i palą na stosie". Samo życie...
OdpowiedzUsuńO tak. Dobre jest przynajmniej to, że owe stosy są teraz jedynie metaforą :)
UsuńOj nie zawsze pod stosem musi być ogień prawdziwy :) Wystarczą niekiedy diabelskie jęzory ;) i też stos w d... parzy :)))
UsuńI opala skrzydła i boli bardzo....
UsuńAle i tak w końcu ten ogień najbardziej przypiecze tyłki tych co stos podpalają.
UsuńMam cichą nadzieję, że przepisy będą "dla opornych"...( bo dzieciaki już mi się oblizują )
OdpowiedzUsuńBędą bardzo dokładnie opisane i proste w wykonaniu :) Takie "przaśne" :)
UsuńDzięki za uśmiech w niedzielny wieczór :) Smok sie ewakuował niczym mąż na wieść o babskim spotkaniu hi, hi.
OdpowiedzUsuńMmmm... Wieśmowa drożdżówka. Już sie oblizuję :) Koniecznie ręcznie wyrobiona - inaczej nie robię - może mam jakąś wieśmę wśród przodków? Nie śmiem myśleć...
Uściski
Będzie, będzie. Wprawdzie znikam na parę dni (środa-sobota) ale w sobotę wieczorem już się coś pojawi nowego ;)
Usuńno to już się nie mogę doczekać:))a "sabaty"sama urządzam i jest wtedy pięknie:)bo wieśmy powinny co jakiś czas spędzać razem :))tylko u nas się to nazywa "babski comber":)))))pozdrawiam
OdpowiedzUsuń..i najlepiej z dala od facetów ;)
Usuń