13 lip 2010

Rozdział 11

"(...)Znad portu powoli spłynęła mgła. Otuliła mlecznymi pasmami domy, tak jakby morze wyciągnęło ręce, podstępnie zagarniając zasypiające miasto. Wysoko, nad uśpionymi ulicami kołował potężny cień. Szerokie, błoniaste skrzydła powoli i cicho zagarniały powietrze. Złote oczy o pionowych kreskach źrenic spokojnie patrzyły w dół, prosto na karczmę przycupniętą przy murach. Smok wysunął rozwidlony język smakując wilgotne powietrze. Błysnęły obnażone kły. Smagły pysk pokryty drobną, zieloną łuską rozciągnął się w uśmiechu, gdy do umysłu istoty dobiegło echo emocji jednego z mężczyzn siedzących w alkierzu karczmy. Parsknął, filuternie mrużąc powieki. –Tego nie spodziewał się nikt! -pomyślał rozbawiony. Zatoczył nad zajazdem jeszcze jedną pętlę i wzbijając się wyżej, majestatycznie odleciał na południe."


1 komentarz: