1 mar 2014

Wieża

Sikorka wcinała słoninę aż jej się berecik na małej główce przesunął na paciorkowate oczko. W przerwach między jednym kęsem a drugim opowiadała wieśmie najnowsze sensacje przyniesione przez kuzyna spoza Prastarej Puszczy. Margo objąwszy kubek kawy dłońmi w wełnianych rękawicach, słuchała uważnie ptasiego trelu. Oczywiście, że rozumiała mowę zwierząt. W końcu to one były najbliższymi sąsiadami wieśmy a jeśli człek nie potrafi dogadać się z sąsiadem, to kiepska sprawa...
Mowa sikorki przypominała trochę trajkotanie zakochanej nastolatki i kiedy tylko ptaszek wracał do dziobania słoniny, Margo musiała bardzo starannie rozsupływać galopujące słowa pozwalając im odetchnąć i przebrzmieć do końca. Smok przysłuchiwał się wszystkiemu z pozorną obojętnością, jednak błysk w złotym oku świadczył, że jest ciekawy jak wieśma zareaguje na sikorczane rewelacje.
A były to rewelacje nie byle jakie. Za siódmą górą, za siódmą rzeką i generalnie daleko stąd, stała samotna wieża. W owej wieży, jak nakazuje baśniowa tradycja, mieszkała księżniczka. Ponoć piękna, choć tak naprawdę nikt jeszcze tego nie potwierdził, bo nikomu nie udało się dostać do najwyższej komnaty, w której to utknęła nieszczęśnica i nawet w zawartych na głucho oknach próżno było dopatrywać się tęsknego wejrzenia panienki. Jadło i wodę przynosiły jej okoliczne ptaki i tylko wtedy, na krótki moment można było dostrzec biel dziewczęcej dłoni, otwierającej okno przed posłańcami.
U podnóża wieży rozkwitły wielobarwne kleksy namiotów. Kwiat rycerstwa ściągał ze wszystkich stron, by uwolnić gładkolicą księżniczkę i okryć się chwałą. Nic z tego. Choć dzień za dniem rycerzom odmarzały w zbrojach tyłki, żadnemu z nich nie udało się pokonać choćby i połowy schodów wiodących na szczyt wieży. Pili więc z rozpaczy i dla rozgrzewki, umilając księżniczce noce swym rzewnym i donośnym śpiewem.
-Muszę się tam wybrać. Ktoś z końcu powinien jej pomóc!-stwierdziła wieśma, gdy objedzona sikorka poleciała do swoich sikorkowych spraw. -Z takiego siedzenia w wieży nic dobrego nie wyniknie. Podrzucisz mnie? -spojrzała na Smoka błagalnie. Wcale jej się nie uśmiechało wędrować przez te siedem gór i rzek i to w dodatku w lutym.
Smok tylko westchnął i burcząc pod nosem coś o filozofii Gender, poszedł rozprostować skrzydła przed lotem. Miał tylko nadzieję, że ci wszyscy rycerze nie będą chcieli zamienić chwały z uwolnienia księżniczki na chwałę z ubicia smoka. Był już za stary na odgryzanie pustych głów a dieta bogata w żelazo szkodziła mu na żołądek.
Na szczęście jego obawy okazały się płonne. Pijani w sztok rycerze wzięli smoka za kolejną imaginację i usadziwszy przy ognisku tuż obok różowego słonia i białych myszek, nawet nie przerwali świętowania. Ten i ów jedynie zakłady jął czynić, jak szybko wieśma zwieje przed potworami.
Kamienna, niebosiężna wieża trwała niema i spokojna w okrytej śniegiem rzeczywistości. Zdawało się, że nawet słońce nie dotyka złocistymi opuszkami palców szarych, zimnych ścian a wszelkie krzewy i pnącza omijają budowlę szerokim łukiem. Tylko śnieg, równie cichy i tajemniczy, miękko opływał mury wieży, mroźnymi pocałunkami malując lodowe kwiaty na powierzchni gładkich kamieni.
Niskie, dębowe drzwi o pokrytych śniedzią okuciach otworzyły się zadziwiająco gładko i cicho. Za nimi był mrok. Nie ciepła, otulająca ciemność, która aksamitnym płaszczem tuliła spokojny sen, a mrok zimny i nieprzychylny. Mrok tętniący trupim oddechem, najeżony sztyletami zębów. Mrok rozkrawany pazurami dzikich bestii.
Wieśma mocniej zacisnęła dłoń na mosiężnej klamce i weszła w duszną ciemność. Wiedziała o potworach. Sikorka wyświergotała jej wszystko, co usłyszała od rycerzy i od kuzynów, przynoszących strawę księżniczce. Wiedziała jeszcze coś, co dawno temu powiedział jej Smok, gdy stawała wobec innych strachów, w zupełnie innej wieży.
-Nie jesteście moimi lękami. -wyszeptała, zagłębiając się w stęchłe powietrze. Zimne, widmowe palce musnęły szyję Margo, czyjaś lepka od śluzu dłoń pociągnęła za wieśmowy warkocz. Szmer bełkotliwych głosów oplatał jej nogi, gdy powoli, stopień za stopniem pokonywała schody wiodące w górę, gdy po omacku przemierzała pozbawione okien komnaty, wieńczące każdą kondygnację. Nie patrzyła w złe, przekrwione ślepia. Nie słuchała nienawistnych syków bestii, skrytych w gęstej ciemności. Wiedziała, że nie mogą uczynić jej krzywdy, jeśli sama im na to nie pozwoli.
W końcu, gdy pokonała kolejny zakręt wąskich schodów, dostrzegła na ich szczycie słaby nimb światła. Blask cieniutką smugą przepychał się pod zatrzaśniętymi drzwiami, nieśmiało liżąc kamienne stopnie. Wieśma pchnęła owe drzwi i mrużąc oczy od nagłej jasności, weszła do komnaty na szczycie wieży.
-Mogłaś zamontować tu windę. -wysapała.
-Co? -księżniczka zszokowana nagłą wizytą, upuściła na ziemię tamborek do wyszywania i z rozdziawioną buzią patrzyła na wieśmę. Może spodziewała się księcia z bajki wkraczającego do jej samotni w otoczeniu ognia i jęku zarzynanych potworów a nie piegowatej i warkoczystej osóbki. A może po prostu nie miała zielonego pojęcia czym jest wspomniana przez wieśmę winda. W każdym razie zastygła teraz nieruchomo, wpatrując się w Margo zaczerwienionymi od płaczu oczyma. -Jak ci się udało pokonać potwory?! -wyjąkała, w końcu odzyskując głos.
-To nie są moje potwory. -odparła Margo, zamykając za sobą drzwi. -I nie ja muszę się z nimi zmierzyć. -dodała obserwując, jak w szparze między drzwiami a ościeżnicą znika zabłąkana, włochata macka.
-Więc kto? -wyszlochała księżniczka. -Już na zawsze mam zostać w tym więzieniu?
-Ty. Ty sama musisz się z nimi zmierzyć. Nikt inny. Piętro po piętrze. Komnata po komnacie. -wieśma spojrzała współczująco na księżniczkę. -Żaden książę tego za ciebie nie uczyni. Sama musisz je pokonać. Stanąć z nimi twarzą w twarz. W przeciwnym razie do końca życia zostaniesz w swojej wieży, otoczona przez własne lęki.
-Samiuteńka? -pociągnęła nosem księżniczka
-No, może nie do końca sama. -Margo zaśmiała się słysząc świergot sikorki, która właśnie wleciała przez uchylone okno i przysiadła na ramieniu księżniczki. -Przecież masz swojego Smoka.
-Księżniczki nie mają smoków!
-Każdy ma swojego smoka. Czasem ten smok nazywa się odrobinę inaczej, czasem jest niebieski, różowy albo zielony w żółte kropki, ale jest. Zawsze. -Margo odwróciła się do drzwi. -Tylko kiedy potwory hałasują, ciężko jest usłyszeć jego głos. 



Autorem obrazu jest Zdzisław Beksiński

16 komentarzy:

  1. każdy ma swoje "potwory":)))

    OdpowiedzUsuń
  2. ależ obrazowo, wszystko mi stało przed oczami a treść jak zwykle pełna mądrości.... i ogromnych strachów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się, żeby te moje bajki miały smak i zapach. Żeby wiatr chłodził policzki, słońce ogrzewało nosy. Dopiero wtedy, gdy świat opowieści zaczyna żyć, bajka staje się rzeczywistością.

      Usuń
    2. Te starania mają zamierzony efekt. Gratuluję i czekam na dalsze :)

      Usuń
  3. Dieta bogata w zelazo....he, he...

    OdpowiedzUsuń
  4. Własny Smok? Czasami widzę jakiś cień i słyszę jak ktoś chce mi coś powiedzieć, ale.... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety nasze strachy często udzielają się innym, uwielbiam twoje czytadła i czekam na jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. Strachy są zaraźliwe jak wirusy :(


      Dziękuję za cieplutkie słowa :)

      Usuń
  6. Podziwiam Twoją fantazję i trafna puenta. W bajkach jest mądrość zaklęta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bajki potrafią podać w miarę bezboleśnie nawet tą bardzo gorzką pigułkę prawdy.

      Usuń
  7. Nie pamiętam niestey kto powiedział "Nigdy nie radź się swoich lęków" ale chyba to dobra rada dla Książniczki i każdego z nas. szkoda tylko, że tak trudna do wykonania...
    I koniecznie trzeba słuchac Smoka :)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna ta Twoja twórczość radosna :-D
    Czytam… a ta opowiastka… ach, ta też wyjątkowo... smakowita, pachnąca, żywa, tętniąca, magiczna… Dziękuję i za tę ucztę :-)

    OdpowiedzUsuń