Przedświt wymknął się różanymi palcami spod
rozfalowanej kołdry horyzontu, nieśmiało opromienił kobaltowe niebo
miękkimi pocałunkami zaspanego poranka. Przeciągając się rozkosznie
rozłożył na falach połyskujący wachlarz słonecznego splendoru.
Rozgrzane pierwszymi promieniami słońca deski pokładu parowały, niosąc
za sobą ciepłą woń smoły i soli. Tak znajomą i kojącą jak zapach domu.
Bo przecież statek był domem Kapitana. Na nim dorastał. Na uciekającym
spod stóp pokładzie stawiał pierwsze kroki w dorosłe życie, by w końcu
przejąć ster z rąk sędziwego ojca, tak jak ojciec przejął go niegdyś z
rąk swego rodziciela. Ster i mapę, która podobnie jak statek,
przechodziła z rąk do rąk, z pokolenia na pokolenie. Mapa z jedną,
jedyną drogą wytyczoną na płaszczyźnie bezkresnego morza. Trasą
prowadzącą wprost do Bursztynowej Wyspy odkrytej przez pradziadka
Kapitana, na której to zaopatrywali się w złocisto zielonkawy jantar,
będący źródłem bogactwa rodu.
Statek w nieposkromionym pędzie
uderzył w kolejną falę, drobne krople piany porwane w górę osiadły na
włosach Kapitana. Już niedługo powinien ujrzeć cel swej podróży. Wyspę,
do której maleńkiego portu zawijał niezmiennie od wielu, wielu lat.
Najpierw jego pradziadek, dziadek, potem ojciec...teraz on.
-Ki
diabeł...-warknął naraz, marszcząc brwi i przykładając od oczu lornetę
spojrzał na linię horyzontu. Tam, gdzie powinien zielenić się upragniony
skrawek lądu.
Wyspa zniknęła. Ta ziemia obiecana do której
niezmienne kierował ster swego okrętu, ta, która była ZAWSZE odkąd
sięgał pamięcią...po prostu przestała istnieć.
Nie pomogło
zataczanie kręgów w miejscu, gdzie na mapie znajdował się wyblakły
krzyżyk, ani wypatrywanie w odmętach choćby śladu słomianych dachów
wieńczących wyspiarskie domy. Szmaragdowa, rozfalowana toń szumiała
jedynie tajemniczo, ani myśląc wyjawiać przez ludźmi swego sekretu
Krążyli tak cały dzień. Bezskutecznie. W końcu Kapitan, choć niechętnie,
dał znak do powrotu i zamknąwszy się w swojej kajucie wciąż od nowa
studiował nieszczęsny fragment mapy pogrążając się w coraz czarniejszych
myślach.
Po zawinięciu do stołecznego portu pytał o Bursztynową
Wyspę każdego napotkanego marynarza, godzinami wertował księgi w gmachu
admiralicji. I nic. Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na pytanie, gdzie i
dlaczego zniknął kawałek lądu będący celem wypraw całych pokoleń jego
rodziny. W końcu, gdy już kompletnie stracił nadzieję i próbował zgasić
smutek w portowej tawernie, karczmarz wskazał mu Smoka wchodzącego do
dusznej, zatłoczonej izby. -Ponoć jest najmądrzejszy z mądrych. -mruknął
poufale. -Mówią, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania jakie tylko
zdołasz postawić. Spróbuj, może będzie potrafił rozwiązać i twój
problem.
-No tak. -Smok wysłuchał opowieści kapitana, upił łyk
grzańca i rzuciwszy na szynkwas kolejną monetę czekał, aż karczmarz
ponownie napełni jego kufel. -Można powiedzieć, że twojej wyspie
skończyła się homologacja. A może któryś z mieszkańców rozgniewał
morskiego Boga i ten unieważnił umowę najmu powierzchni mieszkalnej? Z
Takimi Bóstwami lepiej nie zadzierać...
-Jasne. Tylko czemu ja mam
przez to tracić? To było moje jedyne źródło utrzymania! Bursztyn z tej
wyspy nie miał sobie równych! -Kapitan był zdruzgotany.
-Czy aby na
pewno? Sam zobacz. -w pazurzastej łapie zalśniło oczko amuletu. -To
bursztyn z Wyspy Przyszłości. Nie ustępuje urodzie temu, który
przywoziłeś w swoich ładowniach. Tyle lat pływasz po morzu, z pewnością
trafiłeś i na ten skrawek lądu.
-Pływałem zawsze tą samą trasą.
-Kapitan wbił spojrzenie w poplamiony blat tawernianego stołu. -Tak
pływał mój pradziad, dziadek, ojciec...-wyjął z kieszeni mapę i położył
ją przed Smokiem. -Możesz mi wskazać miejsce, gdzie jest ląd o którym
mówisz?
-Gdzieś tu. -Smok uśmiechnął się do Kapitana i nieokreślonym
gestem przesunął łapą nad kawałkiem pożółkłego papieru. -Jesteś dobrym
żeglarzem. Masz wspaniały statek i oddaną załogę. Musisz tylko
zrozumieć, że mądrość pokoleń jest jedynie fundamentem, na którym
budujemy własny dobrobyt i własne doświadczenie. Znajdziesz wyspę
Kapitanie, jeśli tylko przestaniesz się trzymać tej linii wyrysowanej na
mapie.
Obraz znaleziony "w sieci". Jeśli ktoś zna autora, proszę o info :)
Bo czasem utarty szlak prowadzi do nikąd...
OdpowiedzUsuńA cele trzeba miec własne i odwagę by je realizować.
Uściski
...i dodać swoje własne doświadczenie, do doświadczeń przeszłych pokoleń.
Usuńo tak.... fundament to jedno a życie to drugie :)
OdpowiedzUsuńNa fundamencie trzeba coś zbudować.
Usuńhm:)właściwie to nie wiem co powiedzieć:)czasem tradycje rodzinne to świętość:).......................a tak w ogóle to gdzie opowieść dnia dzisiejszego?:)))
OdpowiedzUsuńChoroba mnie zagoniła do wyra w tempie tak ekspresowym, że nawet kwiknąć nie zdążyłam, ale już dziś kolejna bajka się pojawi :)
UsuńOt właśnie, była bajka wczoraj to i dzisiaj bajka musi być i jutro i co Kapitanie ?
OdpowiedzUsuńStaram się! Bardzo :)
Usuń