11 cze 2014

Smoczna kuchnia - Wiedźmiński dar.

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od Bramy Powroźniczej.* Sięgające ramion włosy mężczyzny z miejsca wzbudziły zainteresowanie kobiet, bo choć nieznajomy twarz niestarą miał, to kosmyki opadające na ramiona były bialuśkie jak śnieg. No i ślepia dziwne, bardziej kocim podobne też wzrok niewiast przyciągały tak silnie, że nie jedna pieląc ogródek wyrwała przez pomyłkę z pół tuzina marchwi, nim znowu skierowała uwagę na grządkę. Mężczyźni za to nieco ponuro patrzyli na dwa miecze które nieznajomy do pleców przytroczył.
-Znowu przylazł. -jeden splunął epicko, by klimatowi stało się zadość.
-Postrach strzyg, utopców, wampirów i serc niewieścich. -dodał drugi tytułem naprowadzenia czytelnika na właściwe tory skojarzeń. -Znowu driady będę piszczeć po nocach a elfy dostaną rozstroju żołądka po tych jego miksturach. Niech do Brokilonu idzie a nie w Prastarej Puszczy rozrabia...Wiedźmin chędożony.
Wiedźmin nawet nie spojrzał na wieśniaków i całkowitą obojętnością pomijając tragedię przedwcześnie wyrwanej marchewki, skierował się wprost na ścieżkę wiodącą do chaty wieśmy.
-No nie wierzę! -Margo odstawiła na ławeczkę wyciągnięte ze studni wiadro i uśmiechnęła się radośnie. -A cóż cię do Prastarej Puszczy przywiodło?
-Prezent mam dla ciebie. -mężczyzna znacząco poklepał torbę przerzuconą przez ramię. -Roślinkę ci przyniosłem...-wyprzedził pytanie cisnące się na usta Margo. Zbyt dobrze pamiętał lekcję jaką udzieliła mu ostatnio, wbijając do głowy, że mózgi utopców nie są dobrze widzianym suwenirem. Dziwne. W Stolicy skupowali je po całkiem niezłej cenie. Ale kto tam zrozumie kobiety...
-Roślinkę, mówisz...-wieśma spojrzała spode łba na Wiedźmina. -Z tej waszej podziemnej uprawy co ją potem na eliksiry zamieniacie? Chcesz na mnie próbę traw robić czy co? Bierz wiadro i nieś do chaty!
-Głupoty gadasz! -mężczyzna złapał kabłąk ceberka i ruszył za Margolotą. -Kto jak kto, ale ty nie powinnaś wierzyć we wszystko co ludziska gadają. Wielka mi próba traw. Phi. Mówisz jakbyś na studiach nie była. O! Patrz. Taki kalafior dziwny udało nam się wyhodować. Zielony! - z dumą wyjął z torby pękate warzywo, kładąc je na stole niczym największy skarb.
-O! Brokuł. -ucieszyła się wieśma.
-Nie przeklinaj tylko podziwiaj. -prychnął wiedźmin.
-Wcale nie przeklinam. Placki z niego zrobię.
-Że co?! Z magicznej rośliny wiedźminów chcesz robić placki?
-To będą magiczne placki. Zielone. -Margo przewróciła oczyma nie mając zamiaru wtajemniczać wiedźmina w tajniki kuchni. Kto ich tam wie czym się żywili na co dzień. Może mózgami utopców?
Wśród bolesnych jęków towarzyszących tak jawnej profanacji brokuła, wieśma podzieliła go na różyczki i na króciutko wrzuciła do wrzącej, osolonej wody. Podczas gdy stygł sobie spokojnie na sitku, przyniosła z komórki kartofle, jakie zostały z obiadu (nieco ponad pół kilo), jedno jajko i kostkę żółtego sera. Ugotowane kartofle zagniotła z jajkiem dodając do masy sól i pieprze ziołowy, ser pokroiła na drobniutką kostkę i wrzuciła go do miski z kartoflami. Teraz przyszedł czas na wiedźmiński prezent, który również pokrojony na nie wielkie cząstki dołączył do kartoflanego ciasta. Teraz wystarczyło wszystko wymieszać i formować zgrabne kotleciki obtaczając je w bułce tartej.
Gdy kotlety skwierczały na patelni rozsiewając magiczny zapach, Margo zabrała się za robienie sosu. Do miseczki przełożyła kubek gęstego jogurtu, wsypała do niego trzy, drobno posiekane ząbki czosnku, dodała nieco pokrojonego koperku, sól, pieprz ziołowy i dwa starte, kolczaste ogórki.
Kotlety z brokułów podane z sosem na którego nazwie wieśma zawsze łamała sobie język były tak pyszne, że Wiedźmin nie tylko przestał lamentować nad zielonym kalafiorem ale i obiecał częściej przynosić Margo cuda ze swej eksperymentalnej grządki.

*Tak właśnie rodzi się legenda. Po dziesiątkach lat nikt już nie pamiętał, że wieś na skraju Prastarej Puszczy żadnej bramy nie miała a już tym bardziej Powroźniczej. Reszta zgadzała się. Mniej więcej. 


Lela



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz