2 cze 2014

Skrzydła

Burza ucichła za ścianą drzew, wciąż rozedrganą niedawnym deszczem. Pozostawiła po sobie rześki, ozonowy posmak miękko układający się w żywicznej woni lasu. Mocne, nasycone wilgocią barwy lśniły w promieniach przetartego ulewą słońca. Złociste brązy pni przetykane miedzianym oranżem, pobrużdżone czekoladowym rysunkiem kory; iskierki jaskrów, diamenty nanizane na pajęczyny rozpięte między palcami jarzębiny; soczysta zieleń trawy, malachitowiejąca w cieniu nawilgłych, świerkowych łap. I zapach. Upojna woń poburzowego lasu spleciona w jedno z ciepłym aromatem parującej ziemi. Olfaktoryczne oczyszczenie tak bliskie ponownym narodzinom.
Margolota stała w progu chaty głęboko wdychając kręcące w nosie szaleństwo aromatów. Jeszcze gdzieś w dali burza mruczała do siebie groźną kołysanką, jeszcze niebo na horyzoncie ciemniało sinym gniewem ale nad Prastarą Puszczą już brzęczały pszczoły, już ptaki podejmowały trzepotliwą piosenkę.
Soczysta wiązanka przekleństw poprzedzona trzaskiem łamanych gałęzi wdarła się w słoneczną sielankę pazurem dysonansu. Wieśma skrzywiła się niezadowolona na owo brutalne przerwanie słodkiej kontemplacji przyrodniczej, ale słysząc bolesny jęk dobiegający z gęstwiny westchnęła tylko ciężko i zbiegłszy ze schodków ruszyła na bosaka przez mokrą trawę. Nie niepokoiła się zbytnio, bo nikt kto miał siłę tak przeklinać nie mógł doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Elf gramolił się niezdarnie z mchu i posykując wyplątywał ze zmokniętych włosów kolczaste gałązki jeżyn. Uszy oklapły mu zupełnie, z nosa smętnie zwisała kropla wody a zielonkawy odcień cery świadczył o poważnych problemach gastrycznych. Nie to jednak było najdziwniejsze. W końcu elfy też czasem mokną na deszczu albo chorują na zatrucie jednak...
-Masz skrzydła! -wieśma okrągłymi ze zdziwienia oczyma wpatrywała się w czarnopióre liry miękkim łukiem wyrastające z łopatek mężczyzny.
-Niech je szlag...-jęknął elf, wycierając nos wierzchem dłoni.
-Elfy nie mają skrzydeł! -stwierdziła Margo autorytatywnie, jednak najwidoczniej dodatkowy szczegół anatomiczny nic sobie nie robił z wieśmowego autorytetu, bo trwał za plecami mężczyzny jak mokra, lekko wyliniała peleryna.
-Co ty nie powiesz...-burknął elf, usiłując choć z grubsza oczyścić pióra z mchowych kosmyków. Prócz przemoczonych spodni nie miał na sobie nic więcej, jeśli nie liczyć paru amuletów podzwaniających na nagiej piersi. Ogólnie mógł uchodzić za personifikację snów nastolatki z burzą hormonalną...gdyby tylko nie dygotał z zimna i nie pociągał nosem w sposób daleki od zmysłowości.
-Latasz rekreacyjnie, czy spadłeś...wpadłeś w jakiejś konkretnej sprawie? -zapytała Margo, taktownie pomijając sprawę skrzydeł. Na razie. Elfy bywały drażliwe w kontaktach z innymi rasami i żyjąc z nimi w tak bliskim sąsiedztwie wieśma nie raz i nie dwa musiała wznosić się na wyżyny dyplomacji, żeby nie narazić się dumnym długouchom.
-Potrzebuję pomocy. -wymamrotał niechętnie elf, rozcierając zmarznięte ramiona.
-I gorącej herbaty. Chodź. Tylko skrzydła otrząśnij, bo mi wody do domu naniesiesz.
***
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi moszcząc złocisty brzuch na materacu z wierzchołków drzew, elf wygrzewał się przy piecu napełniając izbę wonią zmokłego pierza a Margo milczała taktownie, siorbiąc powolutku gorącą herbatę.
-I właśnie dlatego błoniaste skrzydła są bardziej praktyczne od twoich. -Smok podrzucił drew do paleniska z niesmakiem zerkając na nastroszone pióra. -Nawet po największej ulewie nie wyglądasz jak zmokła kura.
-Kruk. -mruknęła wieśma znad krawędzi kubka. -Jak zmokły kruk.
-Dalej, kopcie leżącego. -warknął elf. -Po pomoc przyszedłem a nie po krytykę.
-No to chyba wieśmy nie znasz...-ostre spojrzenie zielonych oczu zdławiło narastający, smoczy chichot. -No to ja sobie pójdę. Na spacer...-nie minęła chwila a czubek łuskowatego ogona zniknął w sieni.
-Właśnie o te skrzydła chodzi...-mężczyzna wzruszył ramionami. Pióra zaszeleściły cicho omiatając podłogę wilgotnymi lotkami. -Zawsze chciałem latać. Bujać w obłokach jak ptak, cieszyć się wolnością bezkresnego nieba. To było moje największe marzenie. Wiedziałem, ze tylko mając skrzydła będę naprawdę szczęśliwy. -upił nieco herbaty kryjąc rosnące zakłopotanie. -Sama rozumiesz, że gdy trafiła się okazja by owo marzenie ziścić, nie zastanawiałem się ani chwili...
-Leśna boginka, wróżka w opałach czy studnia życzeń? -ciężko westchnęła Margo
-Studnia. -elf wbił wzrok w podłogę. -Tylko teraz nie mogę jej odnaleźć żeby...
-Tak to działa. No ale spełniłeś swoje marzenie. Powinieneś być szczęśliwy. Masz skrzydła, więc o co ci tak naprawdę chodzi? -wieśma udała, że nie widzi zrozpaczonego spojrzenia jakie jej rzucił mężczyzna.
-To nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Nie potrafię poruszyć się w domu, żeby czegoś nie potłuc albo ze stołu nie zrzucić. A noc! Masz pojęcia jak to jest spać cały czas na brzuchu? I w dodatku okazało się, że mam lęk wysokości i robi mi się niedobrze...Nie chcę ich mieć! To wcale nie jest szczęście a jakiś koszmar!
-Jakbym słyszała małżeństwo z siedmioletnim stażem.
-Czemu siedmioletnim? -zaskoczony elf wynurzył się na chwilę z otchłani własnej rozpaczy.
-Bo ponoć co siedem lat zmienia nam się światopogląd. Chyba, że mamy lęk wysokości. Wtedy wcześniej. W sumie powinieneś się cieszyć, że nie masz alergii na pierze.
-Dogryzasz mi.
-Tylko trochę. Powiedzmy, że chcę ci utrwalić w pamięci, że nie zawsze realizacja marzeń jest drogą do szczęścia. Wszystko zależy od tego, o czym marzymy. Wyobraź sobie rybę śniącą o występach w operze. Jak nic skończyłaby na kozetce u rybiego psychoanalityka.
-Skąd ryba miałaby wiedzieć o operze? -prychnął elf.
-To przykład był.
-Że niby jestem jak ta ryba?
-A nie? Czemu nie zaczniesz budować szczęścia na tym, kim jesteś i tym co potrafisz? Czemu nie będziesz szczęśliwy tu i teraz?
-Znikniesz mi te skrzydła?
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? -zirytowana Margo wzięła się pod boki. -Chcę mieć skrzydła, nie chcę mieć skrzydeł! Wiesz, że pewna dziewczyna przez siedem lat musiała zbierać pokrzywy by utkać koszule dla swoich braci zamienionych w łabędzie?!
-Ale przynajmniej przez te siedem lat nie mogła nic gadać. -odciął się elf.
Grom zahuczał nad lasem, błyskawica rozświetliła ciemniejące zmierzchem okno. Wieśma przeciągle spojrzała na elfa. -Gdy nauczysz się doceniać to wszystko, czym obdarza cię życie będziesz mógł sam zdjąć z siebie czar. Gdy nauczysz się czerpać szczęście z tego co posiadasz, zaklęcie straci moc a ty, jeśli będziesz nadal tego chciał, odzyskasz dawną postać.
-A więc mi nie pomożesz. -warknął mężczyzna. -Niech i tak będzie. W końcu znajdę maga, który potrafi zdjąć czar studni życzeń.
-Powodzenia. Tylko wtedy znowu zaczniesz tracić czas na pogoń za szczęściem.
-Mogłabyś mi pomóc choć odrobinę...
-Ależ oczywiście. Proszę. -wieśma podeszła do skrzyni i wyjąwszy z niej lniany woreczek, wcisnęła go w dłoń elfa. -To zioła przeciw mdłościom. Przydadzą ci się.



Autorem obrazu jest: http://sandara.deviantart.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz