9 cze 2014

Burza. część 2

Maga mającego swój zamek u podnóża szarych, niknących w chmurach gór nazywano i opisywano różnie. Jednym jawił się jako mędrzec ze śnieżnobiałą brodą i karkiem pochylonym brzemieniem starości, innych z kolei witał jaśniejący wewnętrznym blaskiem młodzieniec o skroniach opiętych złotą obręczą korony. Sam zamek też wciąż się zmieniał. Kolumny podtrzymujące gwiaździste sklepienie raz trwały niezmąconą ciszą alabastru, by po chwili wystrzelić ukwieconymi gałązkami w których dokazywały niewidoczne ptaki. Droga wiodąca do bramy jednych prowadziła prosto, innych zwodziła na manowce, zrzucając z urwiska czy wplątując w ciernie kolczastych krzewów. Tak...do zamku mógł dostać się jedynie ten, którego Mag chciał widzieć przed swoim obliczem.
Rybaka wiódł gościniec tak szeroki i wygodny, jakby świat doszedłszy do wniosku, ze człek wystarczająco się już nacierpiał, nieba chciał mu przychylić i spolegliwie słał się do nóg aż pod samą bramę Zamku. Mag przyjął wędrowca tak, jakby od dawna go oczekiwał. Wysłuchał smutnej historii i pokiwał posiwiałą głową.
-Wiedziałam, że w końcu i ty do mnie zawitasz. -powiedział, prowadząc Rybaka w głąb swojej siedziby. -Nim twoja żona odeszła, wspominała mi o tobie. O tym, ze z pewnością szukać jej będziesz i ktoś cię do mojego zamku skieruje.
-Odeszła? -mężczyzna poczuł jak nogi uginają się pod nim. -Jak to odeszła?! Zabiłeś ją?! -zacisnął dłonie w pięści, gotów choćby z gołymi rękoma na Maga się rzucić.
Burzowy pomruk przetoczył się pod sklepieniem komnaty, wesołe iskierki słońca umknęły wystraszone, chowając się za kolumnami.
-Zabiłem?! -Mag ściągnął gniewnie krzaczaste brwi. -Kim jestem, by odbierać życie które nie do mnie należy? Nie. -głos starca złagodniał, sala ponownie rozbłysła słonecznym światłem. -Twoja żona otrzymała dar niezwykły a za taki ni złotem ni srebrem zapłacić się nie da. Wiedziała, jaka jest cena za spełnienie jej prośby i przystała na nią z pełną świadomością. Popatrz. -Mag podszedł do jednego ze zwierciadeł wprawionych w ścianę arabeską rozrzeźbionego kryształu. Skinął na Rybaka, by ten zbliżył się do lustra. -To czas, który zdarzył się i nie zdarzył jednocześnie. -szepnął, muskając palcami lśniącą powierzchnię.
Zwierciadło pociemniało, zniknął gdzieś obraz zamkowej komnaty. Miast niego Rybak ujrzał kotłującą się, wodną kipiel, kruche łupinki łódek jedna po drugiej pogrążające się w odmętach rozszalałego jeziora. Zobaczył siebie z ustami otwartymi do krzyku, dłońmi bezskutecznie wyciągniętymi w stronę sinego nieba.
-Twoja żona przyszła do mnie tak, jak ty teraz. Błagała, bym czas odwrócił i dał jej możliwość zmiany przeznaczenia. Zginęli niemal wszyscy mężczyźni z osady. Głód zajrzał do chałup. Do nóg mi padła. Nie prosiła tylko o twoje życie...ale o życie mieszkańców wioski. Dziwisz się, że cena jaką musiała zapłacić była wysoka?
Obraz zmętniał i zniknął bez śladu. Lustro odbijało teraz jedynie Maga i Rybaka zastygłego w lodowatej grozie zrozumienia. -Jak mogła zadecydować za mnie...za innych? -wyszeptał pobladłymi wargami. -Wolałabym zginąć...byleby ona...
-Ona myślała tak samo. -przerwał Mag.
-Co się z nią stało? -głos Rybaka był cieniem głosu.
-Każda zmiana, jakiej dokonujemy poza czasem jej przynależnym, każda ingerencja pociąga za sobą nieskończenie wiele innych zmian i w końcu okazuje się, że drobne muśnięcie przeszłości zupełnie przekształca czas, który ma nadejść. Dziecko ginące w paszczy drapieżnika zniknie z czasu i przestrzeni, ale jeśli ostrzeżone w odpowiednim momencie uniknie kłów dzikiej bestii, może wyrośnie na władcę zdolnego sprawić, że świat zatrzęsie się w posadach. Rozumiesz? O to właśnie błagała twoja żona i dostała to. -srebrna szata zamigotała wspomnieniem gwiazd, gdy nagle w komnacie zapadła noc. Bez ostrzeżenia, bez szarości wieczoru tak, jakby czas nie miał władzy nad tym miejscem. -Jednak cóż miałem zrobić z rzeczywistością, która już zaczęła prząść swoją własną historię, wynikłą z naturalnych kolei Losu? W jakie naczynie miałem zamknąć ów czas niechciany? -Mag wyciągnął rękę w kierunku Rybaka. Na otwartej dłoni leżała perła. -Ziarno bólu otoczone czystą miłością. -zamknął palce mężczyzny na klejnocie. -Będzie stała na straży owego rąbka wykrojonego z waszego świata, nim jej czas się nie dopełni i nie skończy swojej ziemskiej podróży. Nie jest martwa i nie jest też żywa. Trwa zawieszona między tymi dwiema rzeczywistościami i jeśli ty również znajdziesz się blisko owej granicy...spotkasz ją.
-Jak? Jak mam to zrobić? -Rybak drżącą ręką pogładził perłę. Była ciepła. Jak łzy płynące po jego policzkach.
-Między snem a jawą jest czas bez czasu. Gdy ciało odpływa w niebyt a umysł jeszcze nie poddał się władzy snu...Tam będzie na ciebie czekać. Każdej nocy, aż po kres wędrówki jaka została ci przeznaczona. A teraz idź. Wracaj do domu i żyj tak, by każdym dniem sławić imię swojej żony.
I wrócił Rybak do swej osady nad brzegiem jeziora. Opowiedział mieszkańcom historię usłyszaną od Maga. Jedni uwierzyli, inni udawali, że wierzą myśląc, że rozpacz rozum Rybakowi odebrała. Nie przejął się tym. To nie miało znaczenia. Ani świątyń żonie stawiać przecież nie chciał, ani wdzięczności innej niż dobre słowo nie oczekiwał. A dobrych słów aż nadto miał. Zaraz się skrzyknięto by pomóc mu w naprawie sieci, zaraz kobiety zakrzątnęły się przy gospodarstwie i gdy z połowu wracał zawsze gorąca strawa na niego czekała. I tylko jednego zrozumieć nie mogli mieszkańcy osady. Wystarczyło, że noc otuliła świat miękkim aksamitem ciemności, a już znikał Rybak w swej chacie i ani tańce ani ogniska rozpalane na brzegu jeziora nie były zdolne go z chałupy wyciągnąć.
Spał...Czy aby na pewno?


Obraz pochodzi z galerii: http://eva-milan.deviantart.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz